Znowu zadziałała klątwa karcerka.
Karcerek to nazwa domowa dla transporterka.
Miał być wożony w aucie po znalezieniu Balbinki. Był, potem jakoś zniknął. To znaczy w garażu się znalazł.
No i Tomek znalazł Lenkę, a wczoraj...
Pojechaliśmy sobie na wycieczkę. Leźliśmy sobie takim parkolaskiem, Zocha zadowolona, widoki piękne, chodnik tak sobie zakręcał, za zakrętem idzie para starszych ludzi, a za nimi biegnie mały kotek. Zdrętwiałam. Widzę, że ci państwo nie zwracają na kotka najmniejszej uwagi. Wtedy kocina zobaczyła Zochę i się straszliwie wystraszyła, i usiłowała uciec na drzewo. Państwo poszli dalej, my zostaliśmy. Jeszcze się w nas tli nadzieja, że kotek dziki. Tomek zrobił 2 foty...

No jak tri, to pewnie dziewczynka... Myślimy, co robić... A małej się nogi omsknęły, bo po drzewach to ona chyba nie bardzo... No i okazało się, że się pięknie tuli, mruczy i bardzo jest brudna i głodna. I chce na ręce. A w tym miejscu ani miejsca karmienia, ani domu, z którego mogłaby przyjść - dla mnie ewidentnie wywalona. No i pojechała z nami, odechciało nam się wycieczki dalszej, i w ogóle...
Myślałam, że może spanikuje w aucie, że odgłosy itd, ale gdzie tam, ułożyła się na kolanach, przytuliła i zasnęła głęboko. Po drodze dostała jeść - rzuciła się na jedzenie po prostu. Potem znowu, zwinięta w kłębuszek, przytulona, dojechała do domu śpiąc.
Troszkę się już domyła, uszy jej wyczyściłam, je sporo i doskonale wie, co to zabawki, tunel, drapak i w ogóle wszystko, co kocie. Ma zmierzwione jeszcze futerko, brudne opuszki w łapkach i chuda bardzo jest, ale widać, jaka to uroda.
Dziś udało się jej zrobić takie fotki:
