Dobra, pierwsze rozczarowanie minęło. Zbieram siły na MacGyverowskie plany, by ogarnąć sytuację
Siły zebrać ciężko, bo...
gadzina nie spał dziś do 3.00.

Drapał, miauczał, siku, jeść, miziać, spać koło niego. Jestem wewnętrznie na niego wkurzona za te nocne zarywania, ale jeszcze bardziej mi szkoda tej jego łapiny i sytuacji, w której się znalazł.
Do niewyspania dokłada się fakt, że nad ranem polował na mnie nienasycony komar. W domu z moskitierami i kotami (leniami!). Trochę to trwało, ale w końcu dziabłam moskita o ścianę zmniejszając mu wymiary z 3D na 2D.
A jak już wstałam ogarnąć się, koty itp. marząc o palmach, hamaczku, gorącym piasku plaży, to za oknem wyły - zupełnie niewakacyjnie - kosiarki
Kaziula polubił się z probiotykiem. Byłam wczoraj z niego dumna, bo nie wybrzydzał, tylko opędzlował większość miseczki

Miał z resztą na plecach drapieżną w oczekiwaniu kohortę kotów, które chętnie by mu tę miskę odbiły.

Po obcięciu pazurków zdecydowanie mniej się drapie po rankach i lepiej się goją (zawsze ładnie się goją, dopóki Kaź nie wymyśli pozbyć się drapaniem gojącego strupka).
A na razie spadam do prac wszelkich, wydzwaniań po dwóch klinikach w sprawie Larry'ego, uprzejmie acz "żądam i mam"
