Długo mnie nie było, a najwyższa pora napisać co u nas słychać. Niestety wakacje dla nas to czas smutnych powrotów z adopcji... Po Juniorze z adopcji wróciła Aprilka Państwo zataili w ankiecie przed adopcyjnej, że Pani ma alergię i adoptowali kotkę myśląc, że alergia się nie uaktywni... Po 3 miesiącach Państwo zwrócili Aprilkę, bo wróciły objawy alergii... Jest nam bardzo przykro, ponieważ czujemy się oszukani, nie po to jest ankieta, wizyta, umowa, żeby cała nasza praca szła na marne. Państwo byli świadomi, że gdyby na pytanie w ankiecie o alergii zaznaczyli, że Pani domu ma alergię na kota nie dostaliby kotki. Postanowili jednak zrobić eksperyment, niestety kosztem kota... Aprilka wróciła do swojego domu tymczasowego i szuka domu, takiego na dobre i na złe.... Domu, w którym kotka zostanie świadomym członkiem rodziny i będzie kochana, a nie oddawana z uśmiechem....
To zdjęcie April jeszcze z nowego domu.

Z adopcji wraca dziś też Lolo perski kocurek, w nowym domu podrapał domowników do krwi, wszyscy się go boją. Zaproponujemy Państwu Aprilkę, ona kocha dzieci, a w domu jest fajna 10 letnia dziewczynka. Szkoda mi April bo mieszka u nas w łazience, źle zareagowała na dużą ilość kotów, więc ją oddzieliliśmy.
Pod naszą opiekę trafiły też dwa kociaki z lasu Jagódka i Jeżynka. Oto ich historia, nieprawdopodobna, ale prawdziwa. Brałam udział w łapance i na pewno nigdy jej nie zapomnę tych dwóch dni. Przeklejam z Facebooka
W środę wieczorem otrzymaliśmy telefon od ludzi, którzy pomagali naszej byłej podopiecznej Bercie (kotce ze śrutem w oku), że wracając do domu, jadąc drogą co prawda asfaltową ale biegnącą w lesie na poboczu, znaleźli dwa małe kociaki. Ktoś najprawdopodobniej je wyrzucił…. Jednego udało się złapać, drugi uciekł i kryje się w krzaczkach. Natychmiast nasza wolontariuszka udała się na pomoc. Bezpiecznego maluszka umieściła w transporterku i zaczęła się akcja łapania drugiego kociątka. Maluch jednak nie dał się podejść, uciekał od nas, nie chciał przyjść na jedzonko, miauczał tylko żałośnie, był ogromnie zestresowany. Teren nam nie sprzyjał, wszędzie krzaki, drzewa, gałęzie, nierówny teren… co chwile przejeżdżały samochody, które dodatkowo stresowały malucha. Zaczęło się ściemniać, a maluch absolutnie nie dawał się złapać. W końcu jedynym oświetleniem były lampy po jednej stronie ulicy, po 4 godzinach łapania o 23 daliśmy za wygraną, zostawiliśmy maluszkowi jedzonko i ze łzami w oczach odjechaliśmy. Wiedzieliśmy, że dziś go nie złapiemy, zdawaliśmy sobie sprawę też z tego, że żeby 7-tygodniowe kociątko przeżyło noc w lesie musi zdarzyć się cud. Na drugi dzień rano Kasia i Damian, osoby, które nie przeszły obojętnie obok kociaków pojechali do lasu, jedzonko które zostawiliśmy maluszkowi zostało zjedzone, ale nie mieliśmy pewności czy na pewno zjadł je maluszek. Po kociaku nie było jednak śladu. W południe Kasia i Damian znowu pojechali do lasu, szukali, wołali, mieli ze sobą drugiego maluszka, koteńka dzielnie nawoływała brata, niestety bez odzewu. Wieczorem koło 19 Kasia i Damian postanowili jeszcze raz pojechać do lasu, już ostatni, już bez nadziei, tak na wszelki wypadek. Wysiedli z auta i usłyszeli mały żałosny płacz drugiego kociaka. Przeżył noc w lesie, to było dla nas najważniejsze. Na miejsce dojechały posiłki Ania i Tomek i nasza wolontariuszka. Uzbrojeni w klatkę łapkę i chwytak z nowymi siłami i nadziejami wiedzieliśmy, że musimy dziś złapać maluszka. Ustawiliśmy klatkę z jedzonkiem, obok postawiliśmy transporterek z drugi kotkiem i czekaliśmy, na małego. Koteńka nawoływała braciszka, który po kilku minutach przyszedł do siostry, obchodził klatkę łapkę z jedzeniem, ale niestety nie wszedł do niej, kolejny raz uciekł w las…. Czekaliśmy dalej, ale maluch zaczął się oddalać, a nam uciekał czas, znów zaczęło się ściemniać… Przed 22 maluszek pojawił się w trawach przy ulicy, Tomek zaczaił się z chwytakiem, ale mały był szybszy. Jego jedyną drogą ucieczki okazało się drzewo, kociątko wspięło się na sam czubek topoli…. Był na wysokości ok. 5 metrów…. Nie wiedzieliśmy czy śmiać się czy płakać. Naszym jedynym ratunkiem było wezwanie straży pożarnej. Panowie strażacy przyjechali bardzo szybko, wyciągnęli drabinę i udali się na pomoc kociemu maleństwu. Koteczek był na samym końcu gałązki, Pan strażak wszedł na drabinę, a Ania i Tomek trzymali rozciągnięty śpiwór, pozostali dodatkową matę. Strażacy poinstruowali nas gdzie dokładnie stać i Pan strażak zrzucił maluszka prosto w sam środek śpiwora. Szybko złożyliśmy śpiwór i pobiegliśmy do auta. W samochodzie na spokojnie odpakowaliśmy maleństwo, nic mu się nie stało ! Maluszka wsadziliśmy do transporterka do jego siostrzyczki i szczęśliwie pojechaliśmy do domu tymczasowego naszej wolontariuszki. Maluchy nakarmione, zmęczone poszły spać. My, tego dnia nie zapomnimy nigdy, ważne że wszystko dobrze się skończyło. Chcieliśmy ogromnie podziękować Kasi i Damianowi, że nie przejechali obojętnie obok kociaków, Ani i Tomkowi, którzy dołączyli do nas w drugim dniu „łapanki”, bez nich na pewno nie dalibyśmy rady i Panom Strażakom za szybki przyjazd i sprawną akcję ratunkową dla kociaka. On żyje dzięki Wam !!
Jagódka

Jeżynka

Mam lepsze zdjęcia, ale muszę zrzucić z komórki.
Ogółem kotów mamy 10, w tym 9 tymczasów.
Spoko i Koko, Jagódka i Jeżynka, Czaruś, Junior, Fruzia, April, Lolo, który dziś wraca i mój prywatny Herszt. Pierwszą stronę uaktualnie jutro.