Uff, minęło... Kilka dni kocich pieśni, nocnych arii i porannych śpiewów omal nie przyprawiło mnie o nerwicę.

I to nie dlatego, że przeszkadzały mi spać - nie przeszkadzały, kilka lat życia ze szczurami nie do takich atrakcji mnie przyzwyczaiło. Chodziło o to, że wycie koleżanki kosmitki było słychać na całym podwórku i musiałam zamykać na noc okno. A ja nienawidzę spać latem przy zamkniętym oknie.
Oczywiście obawy o reakcję chłopaków były, od samego początku do samego końca. Na szczęście bezpodstawne. Werterowi przez krótką chwilę jakby zaświtało, o co w tym chodzi. Przyglądał się kosmitce z taką zafrasowaną miną, trącił ją łapką, raz czy dwa ugryzł w kark... Ale mimo jej usilnych starań - olśnienia nie doznał. Miniko z kolei kompletnie nie załapał, co jest grane. Zero reakcji, totalna zlewka. Miałam rację, to gejokoty.

Tymczasem kotka-kosmitka z dnia na dzień coraz lepsza. Z ogromnym apetytem BARFowe mieszanki wcina, żadnego wybrzydzania. Zawsze dolewam do nich sporo wody, żeby dobrze się kota przepłukała - i to też nie problem, mięsne zupki znikają w mig. Korzystanie z kuwety też idzie jej całkiem dobrze (chyba że czegoś nie zauważam

), mimo że od kilku dni nie jest już zamykana w klatce, a ostatnio swobodnie wędruje po całym mieszkaniu. To spore mieszkanie, 200 metrów, więc mogłaby nabrać głupiego zwyczaju lania gdzieś po kątach... Na szczęście trzyma się głównie mojego pokoju, więc wpadek jak dotąd nie odnotowano.
Fajna jest ta kota tak w ogóle. Dziwna, ale bardzo urocza. Myślę, że doskonale nadawałaby się do dokocenia (szczególnie jako towarzyszka dla starszego lub po prostu spokojnego kota). Jest całkowicie pozbawiona drapieżności, agresji, skłonności do dominacji. To taka kotka-ciamajda. Delikatna, wrażliwa, trochę nieporadna. Ma swoje ulubione miejsca - śpi na brzegu mojego łóżka, w ciągu dnia lubi wygrzewać się w słońcu na dywanie albo pod biurkiem taty. Czuje się u nas całkiem dobrze, zaczęła już spacerować z wysoko uniesionym ogonem. Nie szaleje po domu i niczego nie niszczy, pozwala wszystko ze sobą zrobić (maści do uszu nie znosi i warczy przy podawaniu, a jednak się nie wyrywa), a przy tym naprawdę lubi głaskanie, sama przyłazi na kolana, ociera się, mruczy, ugniata łapkami. Jest bardzo łatwa w obsłudze, więc byłaby idealna dla osoby starszej, mało sprawnej lub po prostu takiej, która nie lubi ściągania kota siłą z żyrandola, żeby upchnąć go do transportera przed wizytą u weta...

Nikt taki na razie się nie znalazł, ale rozpytuję powoli i szukam. I tak wpierw trzeba ją naprawić.
I z tym naprawianiem sprawa się komplikuje, bo do szczepienia i sterylizacji doszły problemy ze skórką (mała drapie się czasem i ma otartą powiekę - podejrzewam pasożyty) i paskudny kamień na trzonowcach. Dziąsła ma nieco zaczerwienione, mogą ją boleć. Nie umiem ocenić stanu tej mordki, to musi obejrzeć dobry wet. Na wizytę wybieramy się jutro, jeśli tylko pogoda pozwoli. Gorąco liczę na to, że nawet jeśli trzeba będzie zęby usunąć, da się to zrobić razem ze sterylką i nie będzie konieczny kolejny zabieg.
Nowe fotki niebawem, jak jakieś zrobię. Stara kamienica to jednak nie akademik, ciemnawo tu trochę i zdjęcia brzydkie wychodzą.
