Rozłożyłam Nikuni na podłodze duży arkusz papieru, bo ona lubi się bawić w ukrywanie patyka, piórek lub myszki. Papier tak fajnie szeleści

I dzisiaj po powrocie z pracy Niki zachęcała do zabawy. Włożyłam piórka pod papier, podważyłam go i coś zwróciło moją uwagę. Hmm... to chrupki. Podnoszę arkusz, a tam wdeptane w dywan wymiociny Niki (możecie się śmiać, że mam dywan i to z długim włosem

). Po tym papierze przeszła zapewne kilka razy moja mama, bo leżał w przejściu.
Ale co tam dywan, mnie zmartwił fakt, że Niki zwymiotowała. Wczoraj rano dostała pastę odkłaczającą, tak profilaktycznie, mimo że sierść już nie wychodzi nagminnie. Zresztą, żadnego kłaka nie było na dywanie...
A jeśli naprawdę nerki zaczynają szwankować?
Zwariuję do otrzymania wyników i diagnozy...
Niki pije i sika bez zmian, ale zaczęłam liczyć bryłki w kuwecie. Normalnie schiz

wiem...
Bryka, przytula się, więc odganiam złe myśli, ale się boję...
Stosowanie leków jak antybiotyki czy inwazyjne pomagają na jedno, ale osłabią odporność Nikuśki. Przecież ona ma białaczkę... Sio, smutne myśli!
Jutro poprzytulamy się i odpoczywamy - nie po, ale przed. Przed niedzielnym łapaniem siuśków i pobieraniem krwi (wet ma przyjść specjalnie dla nas w niedzielę do lecznicy i za to poproszę o kciuki, aby się nie odmieniło

).