Jesteśmy w komplecie.
Żuk ma apetyt.Chyba mnie to martwi bo każdy posiłek = kupal.Czaruje nas i garnie się. Mruczy.Tuli się bardzo wystawiając brzuszek na głaski.Nie na masaż

.On ma dość zdrowotnego migdalenia się.Chce dopieszczeń i mizianek,które sprawiają przyjemność.Dziś jest jakby mniej brykający.
Byłam dziś u p.Darka-naszego wecika.Po kroplówki dla małego, receptę a przede wszystkim po dobrą radę. Liczyłam ,że jakiś cudowny zna sposób na Żukowe trwanie. Niestety. Słowa pocieszenia tylko padły i przypomnienie naszych rozmów. Pielgrzymuję do kolejnych wetów licząc na cud.Wczoraj p.Wojtek też sprowadził mnie z chmur.Ale jeszcze mi czubek głowy w nich pozostał bo cały czas mamy nadzieję.
Niestety Angel chyba jest chory.Chyba, bo kicha i wymiotuje. Ale też nażarł się dodatkowej saszetki. Dosłownie napchał się po wąsy i nie utrzymał w sobie tak niespodziewanie otrzymany dar.
To TŻ ulitował się i nakarmił koty dodatkowo po południu.A tego nie dostają codziennie. To Angela niezidentyfikowane wcześniej ślady gardłowej działalności znalazłam.I wysprzątałam.Okazuje się,ze koty dostają małe co nie co jak dobrze i ładnie proszą.A że są
miszczami w tym,wiec podjadają a potem...
Obserwujemy gadziny.Tego od hafciarstwa i tego od kateringu.Koniec z jedzeniowymi promocjami.Koniec z ozdabianiem domu i dywanów.Nie perskich ale jedynych.