Mrusia niewątpliwe doprowadzi do mojego wcześniejszego zejścia z tego padołu

Zabrała mi z pięć lat życia
W środę wracam ci ja do domu szczęśliwa, że czwartek wolny a może i piątek, wpadam ze śpiewem na ustach: Mrusia, Mrusia, mamy cztery dni wolnego a Mrusi nie ma. No to tradycyjne oblatuję mieszkanie - nie ma, oblatuję dokładniej (oczywiście wołając ją cały czas) - nie ma. Na krzesła, szafy, łóżko w sypialni - nie ma

macam łóżko, podnoszę wszystkie bety - nie ma! Otwieram szafy - może ano wlazła i zamknęłam? - nie ma!!! Niby kadłubek przemieszczony od rana w nieco inne miejsce ale nie nie jestem pewna - rano leżał tu czy nie? Lecę do miski z karmą - nie ruszona

Do kuwety - nawet łapą nie stąpnięte! Lecę, uchylam wersalkę, zaglądam do środka - nie ma

oczywiście drę się już na całe gardło: Mruśka, Mruśka!!! Dupa - nie ma! Wylatuję na klatkę, lecę do góry - głupota, bo przecież na dole na dwór drzwi otwarte. Wpadam do domu - jeszcze raz runda, zaczynam ryczeć, wywlekam wersalkę na środek pokoju, otwieram jeszcze raz - wyłazi z odmętów!!! Zaspana, ze zdziwionym wyrazem pyszczka, nie zwróciwszy na mnie większej uwagi i idąca od razu jeść... No to ja w ryk na sto dwa

Poryczałam się z nerwów, no
