Wczoraj – piątek Byłam w lecznicy poznać Pannę Wodną – cieniutka, nie je sama, kroplówki, leki… Oczy przymknięte i zaropiałe, gil z krwią z nosa… Dostaje wszytko, co możliwe… Siedzi zwinięta w kłębuszek… Na dźwięk głosu ożywia się, mruczy jak szalona krztusząc się gilem, przytula do ręki. Pojechała do domu wspaniałych ludzi, który chcą o nią zawalczyć – bo rokowania bardzo ostrożne, kreatynina wysoka, ogólne wyniszczenie. Ale oni chcą walczyć, a ona ma wolę życia i to jakaś szansa. Od razu pokochała nowego pana. Nadal finansujemy leczenie - państwo mają wielkie serca, ale środki skromnie..

Wieczorkiem - ratunku, chore kociaki. Mogę przyjechać, zabrać? Tak, tak, może pani,
Jadę, wchodzę do zakładu usługowego w piwnicy, właściciele pokazują mi zakratowane okienko – za nim są kociaki, pod balkonami. Zdziwiona, że nie czekają na mnie w pomieszczeniu (miałam przecież zabrać, a nie łapać) mówię – ok., to chodźmy po nie. Nie można – przy balkonach są schodki do ogrodzonych ogórdkó1) mona się dostac tylko przez mieszkania na parterze. Ok., próbujmy. Idziemy do państwa X, ze średnim entuzjazmem wpuszczają nas na balkon - pod balkonami magazyny przydasiów, w ogródkach gęsta roślinność, miedzy nimi płotki, Nie znajdę tam kociaków, dorosłe mogę łapać na klatkę w współpracy z mieszkańcami. Koty przeszkadzają, depczą po balkonie, brudzą, smrodzą, klęska żywiołowa, szarańcza i t tragedyja - włączam płytę – nie będą się rozmnażać, kocury nie będą znaczyć itp. Państwo mają się zastanowić, ale czuję że nie pomogą.
Zostawiam właścicielom zakładu kontener, mają złapać kociaki, szczególnie te chore (oczywiście, ze dadzą radę) w sobotę rano przy karmieniu i dzwonić, zabiorę. Telefon milczał, wieczorem więc przekręciła, - kociaków nie złapali, nawet nie wiem, czy próbowali. Ustalili z państwem X, że napiszą do schroniska, żeby koty w ogóle zabrano i już. Jadę tam jutro (niedziela) rano ze słabą nadzieją zgarnięcia tych małych przy karmieniu..
Dziś - jeszcze sobota Od świtu z Kanią66 EC4 - najpierw jeden chory kociak, potem drugi z fatalnym oczkiem.
Próbowało wchodzić do klatki coś mocno zrudziale i wyleniałe, ale nie zdecydowało się jej zamknąć.
Przy inne stołówce złapało się coś łaciate,
Potem w klatkę dla łysego wlazł Klakier - lokalny bandzior.
Potem kotki - długo czekałyśmy, złapała się jedna.

Lecznica, apteka - kropelki i maść do tych oczu + imunoglukan – stówka…
A potem zadzwoniła Dorotka, że pod Lidlem coś bure i jakby długowłose od kilku tygodni zaczepia ludzi żebrząc o jedzenie. Mówię „łap” w duchu licząc na to że już nie ma albo akurat nie będzie. Akurat. Młoda kotka, domowa, wysterylizowana, zapchlona i skołtuniona, panicznie bojącą się moich kotów... Na razie odpchlona i zaszczepiona, wyczeszemy, jak się nieco uspokoi.

I jeszcze młody czarny kocurek - na Turuszowskiej, w domu koci Angie - u ludzi, którzy naprawdę nie mogę mieć kolejnego zwierzaka – szukamy dla niego kącika…
Edit:I zapomniałam - na Strzelców Kaniowskich do Szemrokowej Mamy od kilku dni przychodzi pręgowany Kocurek ze zdefasonowana mordką, wygląda na domowego bitego… Szemrokowa Mama chce go złapać, dać mu tymczas i szukać domu… Wcześniej wyleczyć – bo oprócz krzywej buzi ma luesy uszka, a to może być i świerzbowiec, i grzyb..
I jeszcze parę rzeczy się dziś wydarzyło, ale nie mam sił pisać….
Dobranoc