I nie ma słów, które mogłyby pocieszyć

. Może z wyjątkiem tego, że odeszła spokojnie, bez bólu i lęku- to naprawdę najlepsze, co w tej sytuacji, gdy już nie było nadziei, mogło Was spotkać. Wiem, w jakich cierpieniach kończą koty chore na FIP
Kiedy odszedł mój Aluś, nie wiedziałam czym zapełnić tę pustkę. Kilka miesięcy jego choroby sprawiło, że każdy dzień był ściśle podporządkowany jemu- lekarstwa, mierzenie temperatury, która koszmarnie skakała, podsuwanie mu coraz to innych smakołyków, żeby tylko coś zjadł...I ciągłe miotanie się między nadzieją i gorączkowym poszukiwaniem jakiejkolwiek szansy, a coraz bardziej świadomą myślą, że muszę ten czas wykorzystać inaczej- spędzić go z nim i dla niego. Dni, kiedy obserwowałam, jak się bawi, barankuje, nie mogłam uwierzyć, że nie ma już ratunku. I noce, gdy spał jak dziecko wtulony w moje ramię, a ja zastanawiałam się ile nam czasu jeszcze pozostało, ile takich nocy...
Po jego śmierci spakowałam wszystkie jego zabawki, miseczkę, przedmioty z którymi miał bezpośredni kontakt do pudełka i schowałam- nie byłam w stanie ich wyrzucić. To usuwanie jego "śladów" z mojego otoczenia było wystarczająco bolesne. Mam to pudełko do dziś, stoi na szafie.
Trzymaj się...