Jestem winna wyjaśnienie co to za Janek, dla którego prosiłam o kciuki.
Wczorajszego wieczora, wracając z jarmarku w ArtBemie, myślałam, ze to koniec z przygodami kocimi na ten dzień. Kątem oka zobaczyłam na chodniku młodego człowieka nachylonego nad jakimiś torbami i leżącym kotem. Zawróciłam, dopytałam. Był świadkiem, jak kot na ulicy odbił się od koła jadącego samochodu, przekoziołkował i upadł na jezdnię. Oddychał. Więc młody człowiek zebrał go szybko z jezdni na chodnik i zastanawiał się co zrobić, nigdzie nie mógł się dodzwonić, nikt się nie zatrzymywał.
Zgarnęłam kota do dyżurnego transportera i na sygnale do dyżurującej lecznicy na Gagarina. Nieprzytomny kot z wypadku został przyjęty natychmiast bez kolejki, dwie panie wet szybko go zbadały, prześwietliły. Kot w stanie krytycznym, obrzęk mózgu, płuc, wstrząs, słabnące ciśnienie, tętno i spadająca temperatura. Dostał leki przeciwwstrząsowe, przeciwzapalne, przeciwbólowe, kroplówkę. I został w szpitalu pod tlenem, na obserwacji.
Z rokowaniami bardzo, bardzo ostrożnymi.
Dzisiaj już jest stabilny. Nawet polizał trochę pasztetu.

Ale najprawdopodobniej obrzęk się utrzymuje, widzi albo bardzo słabo albo wcale (jest szansa, ze to przejdzie). W badaniach krwi - straszliwe wyniki wątroby i kiepskie nerki, jest kroplówkowany, zalecono leczenie i powtórkę badań we wtorek. Może wtedy będzie się nadawał do zabrania ze szpitala.
Kciuki są mu dalej bardzo potrzebne. Zanosi się, że życiu już nic nie zagraża, oby zdrowie mogło wrócić.
Jest strasznie brudnym i straszliwie śmierdzącym, niewykastrowanym, około dwuletnim kocurem-pingwinem. Ale bardzo miłym, dającym się bez problemu obsługiwać w lecznicy, zadowolonym z głaskania.
I chyba będzie kosztownym kocurem...