» Sob mar 24, 2012 11:54
Re: POMOCY. Zaginęla kotka w Wawie. ZAKOŃCZENIE
Historia Kirusi.
Zaginęła 18 listopada 2006. Z domu wyszła 2 dni wcześniej, ale rezydentka nie pozwalała jej nocami wrócić, zmieniła się we wściekłą tygrysicę.
Ja nieustającym kilkudziesięciogodzinnym poszukiwaniem była tak zmęczona, że padłam martwym bykiem. Okazało się jednak, że słyszałam przez sen walkę kocic na parapecie otwartego okna. Jedna rozpaczliwie próbowała wrócić, a druga zawzięcie jej to uniemożliwiała. Ja nie byłam w stanie obudzić się na tyle, aby zareagować.
Wreszcie 18 listopada zobaczyłam ją pod oknami. Postanowiłyśmy z córką wystawić na wabia w wiklinowym koszyczku podopieczną Kiry, koteczkę specjalnej troski. Udało się. Nawoływania małej okazały się silniejszym bodźcem niż przerażenie w jakim była Kira.
Podeszła do koszyka. Udało się córce wziąć ją w ręce. Mocno przytuliła. Okno było otwarte. Ja, zamiast kotkę przejąć i wrzucić do mieszkania, to w nerwach zgodziłam się, aby córka ją do domu zaniosła. Przez drzwi.
W tym czasie ulicą szła grupka bachorów z pobliskiej szkoły. Wyłączyłam się, nie słyszałam ich. I gdy córka ściskając kotkę ruszyła do przodu, któryś dzieciak odpalił petardę.
Nie było siły na zatrzymanie Kiry. Wyrywając się zorała pazurami twarz córki, mnie przegryzła palec i paznokieć i zostawiła w rękach córki kłąb futra.
To była sekunda, i już kotki nie widziałam.
Potem zaczęła się moja gehenna. Najgorsza trwała 1,5 roku. Codziennie i co noc chodziłam i kotki szukałam. Popełniałam kolejne błędy, których nie robiłabym, gdybym spokojnie usiadła, pomyślała i analizowała. Ale wówczas to nie było możliwe.
Szkoda opisywać szczegóły i rozpamiętywać je na nowo.
Schudłam do 48 kg wagi, miałam potrójne wory pod oczami od niespania, niejedzenia i nieustannego płaczu. A im więcej poznawałam ludzi i przypadki po drodze, tym było mi coraz gorzej. Żyłam sobie do tej pory i nie zdawałam sprawy ile jest w ludziach okrucieństwa, nawet pod przykrywką miłości do zwierząt, ile fałszu, ile znieczulicy. Ile podłości i najniższych instynktów. Wiedziałam oczywiście, ale nie zdawałam sobie sprawy z giga skali tej patologii.
Szukałam Kiruni coraz dalej i dalej. Aż do Palucha.
Wreszcie któregoś dnia odwiedziła nas moja Mama, po bardzo długiej przerwie, i nigdy nie zapomnę jej miny, gdy mnie zobaczyła. Wrażenie jakie odniosła patrząc na mnie, było dla mnie wstrząsem.
O losach Kiry nic nie wiedziałam, nawet czy żyje, czy nie.
Czasami wyłam, prosząc Niebo/Los o jakąś pewną informację. Każda byłaby lepsza niż niepewność. Niepewność potrafi zabić.
Uznałam, że jedyny dla mnie ratunek, to uporządkować emocje i po prostu przyjąć, że Kira nie żyje. I pochować ją w sercu.
Tak też zrobiłam.
Szczególnie na pytania ludzi odpowiadałam, że nie żyje. Żeby dali mi spokój.
Ale nie było dnia, abym o niej nie myślała.
Głęboko w odruchach zakodowane mam oglądanie każdego kota - krówki. Widząc takiego na ulicy, na zdjęciach, w oknach mieszkań, w samochodach, w ogłoszeniach, w TV, wszędzie!, przyglądałam się uważnie , porównywałam, szukałam podobieństw i różnic w umaszczeniu.
Kilka razy poprosiłam ludzi i podesłanie paru zdjęć kotów z innych ujęć, raz wypytałam o historię kota.
Którego dnia w styczniu tego roku byłam u Anielki. Rzadko się odwiedzamy pomiędzy dt, bo i czasu brak i jednak musimy zachować pewną ostrożność, u każdej są jakieś wirusy, strach je mieszać.
Posiedziałyśmy sobie w salonie, omówiłyśmy sprawę dwóch kocurków, a również parę innych tematów ciągle odkładanych na później. W sumie krótko tam byłam, bo i czasu mało, i późno było, i anielkowy Smoczek z godną podziwu konsekwencją chciał mi ucho odessać…
1 lutego napisałam do Anielki prośbę o przesłanie mi zdjęć i opisów kotów, które aktualnie ma do adopcji. Chciałam wystawić ogłoszenia. Byłam strasznie zapędzona, więc maila otworzyłam dopiero 5 lutego.
Rzuciłam okiem na pierwszego kota – bury kocurek. Zrobiłam ogłoszenie.
Rzuciłam okiem na drugiego kota, czyli kotki i … zamarłam. Krówka.
Powiększyłam zdjęcia. Hm… niby podobna do Kiry, ale jest też coś nieuchwytnego, co niepokoi.
Była niedziela, duża szansa, że Anielka jest w domu. Zadzwoniłam. Nie, nie jej w domu, będzie wieczorem.
Powiedziałam, że wysyłam zdjęcia, bardzo stare, jakościowo beznadziejne, ale za to widać wiele charakterystycznych detali mojej zaginionej kotki. Prośba o porównanie tych zdjęć z oryginałem.
Wieczorem wiadomość „wiesz co, ten tył to ma identyczny, sama zobacz”.
Po pół godzinie byłyśmy z Justynką u Anielki. Strasznie się bałam tej konfrontacji i w duchu prosiłam o pewność, jakąkolwiek, ale pewność.
Justyna wzięła to na siebie. Kilkadziesiąt minut siedziała na podłodze obok krówki, w przepoconym mieszkaniu pomimo duszącej astmy. Anielka w tym czasie zdążyła wyadoptować kota, ja wygłaskać połowę jej stada. Anielka zdążyła też opowiedzieć mi wszystko co wiedziała o kotce.
Justynka w końcu wydała werdykt: KIRA.
Ja byłam w szoku. Płakałam. Nie mogłam wiele mówić. Nie potrafiłam ogarnąć tego, co się wydarzyło. Jak stara płyta powtarzałam w kółko, przez łzy: koniec gehenny, koniec mojej gehenny, koniec, koniec, koniec …Dziękuję.
Nie było zbędnej dyskusji, Kirunia została spakowana i przyjechała tu, skąd odeszła.
Uczymy się na nowo wspólnego życia. Trudno uchwytna różnica to, jak się okazało, podszerstek. Kirunia sprzed 5 lat nie miała podszerstka, dzięki czemu granica pomiędzy białym i czarnym była ostra, wyraźna. Teraz, gdy ma podszerstek, granice są rozmyte.
No i przybyło jej 5 latek i parę kilogramów.
Mnie w tym czasie przybyło 20 albo i więcej lat. Widzę to i czuję.
Jednak najważniejszą, najbardziej widoczna zmianą jest przemiana psychiczna kotki. Kirunia żyła przez 5 lat na wolności. Biorąc pod uwagę, że w momencie zaginięcia miała co najwyżej 2 lata, to znakomitą część życia spędziła w trudnych warunkach walcząc o przeżycie swoje i swoich dzieci, znosząc mnóstwo niewygód, głodu, chorób.
To uczyniło kotkę po prostu innym kotem. Fizycznie jest to to samo ciało, ale kotka jest inna.
I uczymy się żyć z tą nową, inną Kirą i pozwalamy, aby nas na nowo poznała.
Teraz ma na imię AKIRA, aby odmienić Los.