Dostałam lekki ochrzan za milczenie.Słusznie! bo owszem zaglądam na miau ale nic nie smaruję.
Wczoraj co prawda napisałam smutaśnego i refleksyjnego posta ale przy zatwierdzaniu wcięło wszelkie wypociny.
Było i smutno i refleksyjnie, trochę użalania sie na sobą i marnym losem ,i o pamorańczowej kamizelce już rok wiszącej i takie tam insze farmazony.
Prawda jest taka,że nie wyrabiam się .Nie mogę też wygrzebać sie z przeziębienia. Szczególnie dokucza mi prawa strona i nożyną kopytkuję z przytupem .Piszczele bolą.
Zwierz bez zmian. Czyli leje wesolutko, fantazyjnie i z polotem. Po chwilowej posusze nastała pora mokra (a może sikawkowa

). Karmelek ma wzloty i upadki w tej dziedzinie. Wojtek poszedł na całość. O reszcie nie wiem bo nie złapałam.
Karmelka czerowna plama na policzku już nie jest krwista. Przestał się czochrać.Ale jeszcze steryd działa.Jak przestanie to zobaczymy. Ma ograniczenia żywieniowe więc z Żukiem ląduje rano u córki. Żuk idzie spać a Karmel idzie wisieć na klamce i jojczy.
Raficzek ostatni dzień antybiotyku dzisiaj. Zobaczymy co dalej.Oczydło uszkodzone w dziecinnym boju łzawi mu lekko.Humor i apetyt dopisuje mu. Straszny miziak sie zrobił. Wykłada się na mnie we wszelkich pozach.Wyładniał jeszcze bardziej.
Żuniek wczoraj weta zaliczył. Jest lepiej deczko ale nadal źle.By zjadł rano to muszę mu bliżej świtku nosek zakropić by się udrożnił. Jego dzieje obrony przed tym procederem mam opisane na rękach. Ot, taka homerowsko-żukowa opowieść walki ze złym ludem.Nie bawi się, nie biega.Wczoraj troszkę się umył i zainteresował zabawą kotów. Podrósł mimo wszystko.
Lucuś pcha się na kolana. Układa i mruczy. Dzieciuch z niego straszny.Oj, jaki rozczulający dzieciuch. Po ułożeniu sie na ludziu pcha sobie do pysia prawą łapinkę i ciumcia. Jak smoczka .Mlaszcze, ślini się i oczami przewraca. Odgłos po chacie niesie. Ma wielki apetyt. Pilnuje michy i nie pozwala zbliżyć się do niej .Warkolu jak prawdziwy tygrys i zasłania swoim ciałkiem jedzenie.Przesuwa się nim w zależności gdzie ewentualny kradziej żywności stoi. Pięknie się bawi.Zaczepia doroślaki i leci dalej.A one zostają z rozdziawionymi pycholami pałając oburzeniem.
Juliśka skacze, spada, skacze, spada...Aż dziw,że sie trwale nie uszkadza.Od wczoraj zapuszczamy cud krople do uszek. Nie jest jadakiem.Ciężko jej coś wepchnać w gardło. Najlepiej pozwolić wpakować się do lodówki by dziecina sobie sama smaka skosztowała.Terroryzuje TZ i spija śmietankę. Niestety robione jest to na tyle głośno,że reszta tałatajstwa wypełza z dziur patrząc z wyrzutem na TZ-ta.Litry tego idą.A pupinki rosną.