caldien pisze:Coś czarne koty "nie idą"...
Mroczek też zero odzewu

A skoro nawet dla miłej Rózi domek się nie kwapi, to co dopiero do pana niedotykalskiego

Czarne koty są cudne....Mój najukochańszy Szkrab jest cały czarny - nie położę się , jak go do domu na noc nie ściągnę z ogrodu....Ale cóż, wykarmiłam butelką jak trafił do mnie malusieńki 6 lat temu, miał może 10 dni....Dostałam fioła na jego punkcie i .....po oddaniu go do adopcji, tak potwornie cierpiałam, jak bym dziecko straciła, że aż się rozchorowałam, a potem zaraz ....odebrałam go pod głupim pretekstem, ale "w zamian " dałam pięknego rudo-białego......
Mój poprzedni, Nigdy Nieodżałowany, który zmarł 15 lat temu (rak wątroby po przeżyciu 10 lat), a ja do dziś odwiedzam jego grób w Grudziądzu na nadwiślańskich wzgórzach, też był czarnym pięknym kocurem, najmądrzejszym na świecie....
Była Kochana, Cudowna, Niezapomniana Czarna 1.5 roczna "Trynunia", która trafiła do mojego domu z Grudziądza, wyłowiona z rzeki Trynki- do której ktoś ją wrzucił aby utopić, a która po roku pobytu w moim domu zmarła mi na białaczkę (zdiagnozowaną testem) połączoną z FIPem (zdiagnozowany punkcją brzuszka).....Nigdy o Niej nie zapomnę....
Mój rozrabiak Przylepa też jest czarny jak smoła i również czarny jest przywieziony przeze mnie z G-dza spod Reala (mieszkał tam pod samochodami i głodował) kocur "Real", który był totalnym, agresywnym dzikusem, a teraz ? "Kiciuś", jak go pieszczotliwie nazywam, sam się nadstawia do głaskania, mimo że spojrzenie mu zostało to samo : ostatniego zbója....
Czyli : czarne są cudne ! Nie przesądzajmy ! Tylko każdy czarny musi trafić na swój czas i swojego człowieka....
Ja "Kiciusia -Reala" obserwowałam kilka miesięcy, gdy co jakiś czas wpadałam do Grudziądza : rozpytywałam pracowników Reala czy kot jest dokarmiany, a oni mi pokazywali wysoki śmietnik za marketem, pełen....zgniłych mandarynek....Nooo, tego było dla mnie "za wiele"....Za każdym razem widziałam go pod samochodami na parkingu, w pobliży nic do jedzenia, a ja mieszkam przecież 250 km od tego miejsca, więc nie było jak dokarmiać.....No to wróciłam z klatką-łapką, załatwiłam z ludźmi z Reala aby móc ją wstawić na noc na ich ogrodzony teren i....rano Kiciuś był mój ! Mało mnie przez kratkę nie zeżarł, taki był....Potem kastracja i 3 miesiące "w niewoli" pod obszernym tarasem mojego domu, skąd przez kratę "zaznajamiał się" z pozostałymi kotami na posesji, z zapachami, odgłosami....Miał wstawiony kaloryfer-olejak, bo zimna jeszcze była wiosna, miał kuwety wielkie, michę wielką suchej karmy i drugą wody, oraz legowisko, bo taki był, że się go normalnie bałam.....Dzisiaj, po 2 latach, Kiciuś jest "urobiony", prawie domowy....
Czyli : jak się ktoś naprawdę zdecyduje, to zabierze !
Każdy ma gdzieś w gwiazdach swój los zapisany i to niekoniecznie musi być zły los.....
Powodzenia czarnuszko Róziu, trzymam kciuki abyś i ty trafiła na taką zakręconą osobę, jaką ja jestem na punkcie kociastych !