...mamy teraz kilka dni na przygotowanie wszystkiego na przyjęcie nowych biedaków

szczęściarzy i przegrupowanie pozostających kiciów tak aby zwolnić dwa największe pomieszczenia-"jedynkę" i "piątkę"-to dla tych który znają układ pomieszczeń naszego DT
mam już wreszcie super porządny stojak (zrobiony za super porządne pieniądze

) do lampy ozonowej-stojak lepszy od oryginalnego-pełna profeska
za każdym razem od chwili decyzji o przyjeżdzie nowych kiciów mam takie dziwne uczucie podenerwowania a właściwie lęku-kto przyjedzie, w jakim stanie, czy sobie poradzę, ile będzie smutku a ile radości..
każda śmiertelna choroba, każdy brak możliwości wyleczenia niesamowicie dołuje mimo że i tak często wiadomo że zrobić nic się nie dało..
oczywiście, pociesza to że można chociaż takiemu kotusiowi i tak skazanemu przez los na smierć, dać chociaż namiastkę domu i pozwolić poczuć szczęście i miłość od człowieka, ale nie wyrobiłabym prowadząc kocie hospicjium - a zdaje się że jest takie na forum..
jednak udane adopcje, "cudowne" ( czytaj: okupione ciężką pracą moją, mojego "sponsora"

i weta

) wyleczenia, niewiarygodne przemiany i wieści o szczęśliwych kiciach ze szczęśliwych DS-ów

są bardzo potrzebne aby móc dalej to ciągnąć..
dziś w nocy zasnąć nie mogłam właśnie przez to podenerwowanie które pojawiło się natychmiast,jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki po tym, jak mój TŻ podjął a raczej "tylko" wyartykułował naszą, przecież stałą decyzję, o chęci przyjęcia kolejnych tymczasków-tym razem paluszków..
przyjęłam już przecież dobrze ponad 60 kiciów i za każdym razem to samo dziwne uczucie..ciekawa jestem czy inni tymczasujący też tak mają...no i czy takie uczucie kiedyś zaniknie czy będzie zawsze?
czy to może dobrze dopóki jest bo jak go już nie ma to znaczy że wkrada się rutyna a to , jak wiadomo, często może być zdradliwe..