Ta sprawa nie ma drugiego dna. Mama Herbi wbiła sobie do głowy, że nieleczące się u niej zapalenie spojówek to wina Blusi. Spanikowała, że straci wzrok i nie słuchała nawet lekarzy. Wiem, że Herbi starała się przekonać mamę, ale usłyszała: "co jest ważniejsze: matka czy kot?", "co jest ważniejsze: małżeństwo czy kot ?"
Nie myślcie, że bronię Herbi. Taki typ osobowości jest mi bardzo daleki, ani ja taka nie jestem, ani nie przyjaźnię się z takimi osobami. Od zawsze nie znoszę uległych, słodkich idiotek, histeryczek, osób zbyt emocjonalnych itp. Ale tacy ludzie są wszędzie w około. Mąż i mama kazali Herbi odwieźć kota do fundacji, bo tak było w umowie i tyle. Już w Toruniu mówiła, że nie mogła wrócić z kotem i gdybyśmy go nie przyjęli, to chyba musiałaby wypuścić go gdzieś po drodze.
W związku z systemem funkcjonowania naszej fundacji, to był cud, że wtedy w ogóle kogoś zastała i że udało jej się dostać do budynku - bo akurat przypadkiem ktoś wychodził; trzeba być albo kompletnym idiotą albo hardcorem, żeby wsiąść w Poznaniu w samochód i bez porozumienia z nami przyjechać do fundacji. Myślę, że rozumiecie o co mi chodzi - tego typu osoba w takiej sytuacji nie mogła postąpić inaczej. I nie mam na myśli, że ktoś inny wziąłby rozwód i wykreślił mamę z aktu urodzenia

- cała sytuacja kształtuje się przez splot różnych osobowości i układy międzyludzkie. Do tego dochodzi sytuacja życiowa (teściowie, u których mieszka Herbi nie zgodzili się na Blusię, mają swojego psa i kota oraz psa i kota Herbi).
Blusia jest rzeczywiście kotem trudnym, ale jest też bardzo fajnym towarzyszem człowieka. Przychodzi na zawołanie, lubi łazić za człowiekiem i obserwować. Dopóki czegoś od niej nie chcemy. Wtedy bardzo szybko się denerwuje i jest agresywna. Sytuację kuwetową chyba udało nam się rozwiązać i opanować - wielka kuweta fotograficzna z gazetami. Odkąd zaprzestałyśmy kombinacji z wkładaniem mniejszych kuwet do dużej i kilku małych kuwet, wszystko bezbłędnie ląduje w kuwecie. Blusia będąc w kociarni, każe sobie otwierać drzwi od łazienki i idzie do swojej kuwety. Wypuszczana jest na cały dzień i udało się wypracować wieczorny rytuał powrotu do boksu, sama do niego przychodzi na noc. Na koty nie zwraca większej uwagi, jeśli któryś zbyt blisko podchodzi, ostrzega warczeniem. Sama też nie prowokuje starć, jak zajęta jest jej ulubiona półokrągła pufa, to czeka, aż kot zejdzie i wtedy idzie się tam położyć. Podsumowując: ma dobrze dobrane tabletki na głowę. Przykre jest to, że bierze je nie dlatego, że ma coś z głową, a dlatego, że jest w kompletnie nieodpowiednich dla tego kota warunkach.