Kiedy pracowałam pół roku w schronisku, miałyśmy z Izabelą dwa wypadki kotów z taką straszną agresją wywołaną stresem.
Pierwsza była młodziutka koteczka prawie syberyjska. Cudna. Facet twierdził, że znalazł ją na klatce schodowej. Jak było na prawdę, jeden Pan Bóg wie. W każdym razie koteczka oszalała. Mało, że rzucała się na pręty i wyła. ona robiła wrażenie psychicznie chorej, tak jakby w powietrzu zjawy widziała i na nie się rzucała. koszmar. O podejściu nie było mowy. Przez pręty wysuwała łapki i darła pazurami. Ale uśpić...? Udało się wygospodarować dla niej "izolatkę" z magazyniku. Kiepską, bez światła, ale była tam sama, i było ciszej, mniej dochodziły odgłosy schroniska. Przeniesiona została niestety za pomocą chwytaka, nikt przy zdrowych zmysłach nie podjąłby się jej dotknąć. Tam wycichła na tyle, że chociaż nie była w klatce, można było wejść. Do głaskania nie zachęcała

Drugi raz to była biała kotka, prawdopodobnie przyniesiona przez właścicielkę, która łgała w żywe oczy, że ją znalazła. Ta też dostała furii. Tyle, że może wyglądała mniej na psychiczną niż ta pierwsza. ale też o pogłaskaniu to mowy nie było. Po tygodniu może pierwszy raz odważyłyśmy się otworzyć drzwiczki i posprzątać (siedziała w drugim kącie). Też znalazła dom, chociaż na dzieńdobry w schronie podrapała faceta do krwi. Ale podobnie - w nowym domu uspokoiła się natychmiast.
Mam nadzieję, że i z Blusią może być podobnie. Tylko - przyszły domek musi być spokojny, nie zazwierzęcony za bardzo, no i raczej beż małych dzieci, nie ryzykowałabym.