w nocy była awantura

ja nie wiem, ten pies węchu nie ma czy jak? śpimy sobie z Georgiem w naszej normalnej od lat wielu pozycji, czyli ja na boku, na wysokości mojego brzucha - zwinięty w kłębek Georg. Oczywiście pod kołdrą. A ten kretynek puchaty wsadził pod kołdrę nos...
Prych, pisk, szaleńczy tupot wielu stóp, znów pisk... Georg gonił Miśka aż do przedpokoju i po prostu go tłukł ile wlazło

Rustie oczywiście za nimi, ale chyba mu się żal Miśka zrobiło, bo aż go polizał po uszach. Może mu tłumaczył, że dymnego lepiej omijać?...? resztę nocy Misiek spędził wciśnięty za szafkę na buty

Na szczęście wciąż posiada obie gałki oczne, szram na buzi nie ma, a biorąc pod uwagę ofutrzenie - w sumie chyba nic mu się nie stało.
za to po pracy... Misiek jest zaczipowany, ale jego książeczka została u alkoholiczki. Pani Jola mówiła, że szczepiła go na wirusówki, ale wściekliznę trzeba by powtórzyć, raz - że już chyba czas, a dwa - nie ma żadnego dowodu na szczepienie psa. Sama bała się tuptać z Miśkiem w ciągu dnia do weta, więc powiedziałam, że sprawę załatwię. Rastkowi skończyły się wirusówki, Misiek - na wścieka, trzeba jechać. Gadam z TŻ-tem, czy da radę wrócić z roboty tak, żeby zdążyć do Ani, mówi, że na styk. No ale w końcu dwa niewielkie psiaki, dam sobie radę, nie? no ba!
poubierałam towarzystwo: Misiek swoje szelki i smycz, Rastek obroża, smycz, szelki samochodowe. Zapakowałam do wehikułu. Rastek z tyłu przypięty, nawet niespecjalnie się kręci. Misiek przypięty z przodu na fotelu usiłuje się powiesić na szelkach, bo woli jechać na podłodze. Okej... zatrzymuję się, sprowadzam Miśka do dolnego poziomu. Jedziemy dalej. Na parkingu wszyscy chcą wysiadać na raz, a ja mam tylko dwie ręce, torebkę, kluczyki no i muszę poodpinać towarzystwo. W końcu idziemy... Misiek grzecznie tupta, Rastek cieszy się nie wiadomo z czego, podskakuje i pląsa, smycze mi się plączą, usiłuję je rozplątać nie gubiąc torebki, więc się obracam wokół własnej osi. W różne strony, w zależności od kolejnych ruchów psów. Dobrze, że ten parking w miarę pusty, a nawet jak ktoś przemyka, to gna do marketu myśląc o chlebie, który ma kupić.
Na szczęście nie ma kolejki, Ciocia Ania zza biurka widzi mnie i słyszy psie pazury więc pyta, po co gruby pies przyszedł. Wchodzimy. Oczy Cioci Ani się powiększają. Nawet do twarzy jej było

A dalej już normalnie, czyli Rastek robi obroty poziome turlając się po podłodze z uśmiechem na mordzie, Misiek siedzi pod biurkiem i nie wiemy, jak go wywlec, bo podobno w sytuacjach stresowo-chowających - gryzie. Wyciągam kurczaka, co go dla kotków szpitalnych przywiozłam, kusimy Miśka. Efekt oczywiście do przewidzenia - Rastek będzie jeszcze grubszy, Misiek odwraca głowę i ma nas i kurę w nosie. A tu jeszcze trzeba w dupkę zajrzeć, bo trochę saneczkuje... Niestety kończy się kagańcem. Misio grzecznie daje sobie oczyścić gruczoły. Jaki wielki smród z małego psa

dostaje szczepionkę. Pora na Rastka - gruczoły kontrolnie, bo tez dziś jeździł po podwórku na tyłku. No i cyrk na sto fajerek. Ja nie jestem w stanie go utrzymać sama, on ma fioła jakiegoś, kręci się, prawie mnie przewraca, usiłuje nas ugryźć. Więc kagańczyk zmienia nieco obwód szyjny - trudno...
za drzwiami słychać ludzi, Ania wygląda, mówi, że już, sekundka. Zamyka drzwi, ja zakładam kurtkę. Ale za drzwiami jest pies. Wielki. No i co z tego? jestem tak uchetana i wściekła, że mi obojętne. Przecież tylnego wyjścia nie ma (swoja drogą - to niezły pomysł - jak w kinie), najwyżej mi ten pies zeżre pitki. Rustie odważny jak nie wiem co - zaczął hulać. "Zeżre cię. Zeżre za jednym kłapnięciem..." - myślę sobie usiłując wywlec oba psy poza zasięg... nawet nie wiem kogo? doberman? dog niemiecki? duże w każdym razie. Przy kasie chłopaki raz jeszcze usiłują mnie przewrócić obwiązując mi nogi smyczami. W końcu - Misiek w prawą rękę, Rustie w lewą (przy prawej nodze nie pójdzie), do auta, pakuję, odjeżdżam.
No tak. Nic mi nie będzie oszczędzone - latarnie uliczne nie działają, a ja wieczorem ślepa jak kret. Ale skoro czytacie te słowa - znaczy, że jakoś dojechałam... Nie cierpię psów.