Ależ piszcie, piszcie, do woli.
Dziewczyny, pamiętacie, jak Sernik dostał ostatnio nowe auteczko i - cytuję - czuł się
jak milion dolarów w gotówce??

No to ja się tak czuję od wczorajszego wieczoru. Jaśnieję, jakbym połknęła zapaloną żarówkę, chodzę pół metra nad ziemią i czuję się jak 2 miliony nowiuteńkich, wyprasowanych dolarków.
Dostałam wymarzoną pracę. W wymarzonej, katowickiej szkole, a zatrudni mnie Ktoś, kogo znam od lat i u kogo bardzo chciałam pracować. Ów Ktoś sam mi to zaproponował, a ja po raz pierwszy poczułam się maksymalnie doceniona. Zaczynam we wrześniu. Na początku przeprowadzam się tylko ja i zapewne - Polka, od dawna zwana zresztą
śląską pyzą. Pola nie lubi innych kotów, a samotność przesypia, nie będzie jej zatem brakowało Mirmiłowa. Gdy się już zakwaterujemy, stopniowo będziemy przeprowadzać na Śląsk całą familię. Tylko Duży jeszcze będzie musiał znaleźć pracę. Nie spałam całą noc, skubnęłam tylko troszkę szpinaku przez cały dzień, bo - no marzenia mi się spełniły. Wiem, jestem tego absolutnie pewna, że w tej szkole będzie mi jak u Pana Boga za piecem i wreszcie skończą się moje zawodowe problemy. Nie będę się tu rozpisywać, bo chodzi o placówkę specyficzną, inną niż wszystkie. Będę katowiczANKĄ, co mnie niezmiernie cieszy. Polubiłam to miasto ogromnie. Koniec moich kłopotów, koniec lęków, że nie będę miała z czego od września opłacić studiów i za co żyć. Szkoła, w której obecnie pracuję prawdopodobnie zostanie zlikwidowana i od pewnego czasu żyłam w permanentnym strachu.
Kurczę, jaka ja jestem bezgranicznie szczęśliwa.
