
Moderator: Moderatorzy
Megana pisze:Z PAMIĘTNIKA STAREGO FILOZOFA
No w końcu opowiem Wam, drogie cioteczki płci obojga, jak to z Kartoflem było. Otóż Kartofel tamtego dnia zwymiotował swój obiad. Chlusnął raz tak, że odrzut go przewrócił na grzbiet i wtedy chlusnął drugi raz i zaczął się dławić i charczeć. Pańcia akurat była na szczęście obok. Jak to zwykle z pańcią bywa, jedna część jej wielowątkowej osobowości wpadła w panikę, a nawet w histerię i gdzieś do środka pańci wydała okrzyk "Jacob, nie umieraj!" Tu muszę nadmienić, że pańcia ostatnio obejrzała film dla młodzieży pod tytułem "Zmierzch", konkretnie jakąś kolejną część i owo arcydzieło kinematografii amerykańskiej wstrząsnęło nią na wskroś. Nic nowego zresztą, pańcią wstrząsają filmy akcji tak dramatycznej nawet jak "Nad Niemnem", więc co tu dopiero gadać o wampirach. Dylemat niejakiej Belli, małomównej przedstawicielki amerykańskiej prowincji - w sensie wilkołak, czy wampir - bardzo pańcię zainspirował, zwłaszcza, że cały czas filmu spędziła mozolnie wycinając z serwetek biedronki i truskawki. Po rozsądnym namyśle pańcia zdecydowała, że jakby wilkołak podpisał zobowiązanie, że nigdy nie będzie wracał do ludzkiej postaci, to taki wilczurek słusznych rozmiarów byłby doprawdy cudną ozdobą naszego geriatrycznego oddziału, a i pańcio byłby w siódmym niebie.
Ale wróćmy do naszego kartofla, który macha łapami i charcze z obiadem w nosie. Pańcia dopadła go jednym susem, przewróciła głową w dół i zaczęła z niego wytrząsać rzeczony obiad. Drugą ręką usiłowała mu wydłubać z nosa... eee... no dalszy ciąg obiadu. Klapała go po pleckach, Gabunia mówi, że przez chwilę sądziła, że pańcia zrobi kartoflowi sztuczne oddychanie usta-usta, ale nie było potrzeby. Kartofel co prawda charczał potem całą noc, ale oddychał samodzielnie. Pańcia co i rusz sprawdzała jak się czuje i właśnie wtedy wpadła w bardzo ponury nastrój kartoflany, wyobraziła sobie od razu zapalenie płuc i ogólny koniec świata. Teraz Kartofel nie charcze, wsuwa każdą ilość paszy, którą pańcia mu osobno przemyca do łazienki, tyle, że wciąż jakiś taki chudy jest.
Poza tym mieliśmy serię awantur, bowiem pańcia przez te historie z Kartoflem, przez operacje Fistaszka i różne pańciowe zaniedbania - jednej nocy pańcię obudził Leon! - naskarżył, że nie ma wody w żadnej misce, jak pańcio szedł spać, to nie nalał! pańcia była wściekła, ale oczywiście zeszła i nalała, a nad ranem Celina postanowiła się pobawić fistaszkowym kołnierzem. Plastikowym. Robiła straszny szurgot akurat obok pańcia głowy, wiec pańcia zaczęła nim potrząsać, by się obudził i zabrał Celinie zabawkę. Pańcio odmówił przez sen i to dość niegrzecznie.
No, ale w końcu, koło południa, musiał wstać i spotkać niewyspaną pańcię nad kawą.
Ojej.
Projekt kuchni, rysowany przez kilka ostatnich dni, fruwał w kawałkach a my z Gabunią na wszelki wypadek się ewakuowaliśmy za ostatni fotel.
Potem pańcio jakoś pańcię ułagodził, narysowali projekt ponownie i zaczęli nad nim dyskutować.
Ojej dwa.
Musze przyznać, oboje bardzo się starali dojść do jakiegoś konsensusu. (Ostatnio nauczyłem się tego trudnego słowa, a oznacza ono, że pańcio będzie miał swoją wymarzoną zmywarkę, która pańci z kolei do niczego nie jest potrzebna, za to nigdzie się nie zmieści lodówka) Pańcia tylko trzy razy cisnęła nożem (siekała w międzyczasie czosnek do makaronu) a pańcio tylko raz podeptał nieszczęsny projekt, za to oboje rzucali miarką po całej kuchni i na zmianę wrzeszczeli, że nic ich nie obchodzi. Nie wiem co konkretnie ich ma obchodzić, albo nie, ale potem z Gabunią doszliśmy do wniosku, że gdyby nie my wszyscy to państwo chyba dawno już by się pozabijali.
Po południu pańcio pojechał grać w piłkę, a pańcia przyodziana w domowy dresik i bardzo poplamioną princeskę w której ostatnio maluje pudełka, dalej sobie wycinała serwetki. Ścinki fruwały wszędzie, Dupencja miała dobry dzień i sadziła kupy gdzie popadnie, Leon postanowił zmienić futro bo idzie wiosna, no bałagan totalny i w tym momencie Junior zleciał z góry z nowiną że pod furtką stoi Młody z kolegą i narzeczoną.
Ojej trzy.
Pańcia od razu zeszła na zawał, bowiem narzeczona należy do osób, które sprzątają okruszki po ukrojeniu każdej kromki chleba i odkurza dwa razy dziennie. Po chwili okazało się, że Juniorowi coś się przywidziało i to nie narzeczona, tylko cyprys w doniczce, bo Młody postanowił znienacka uczcić imieniny mamuni, które nota bene były miesiąc temu.
Kochane dzieciątka...
Nigdzie ciotka nie zaginęła, ale ledwo ciągnie- głównie obsługuje swoje ogony (stacjonarnie i wyjazdowo – teraz już przemieszczam się z czterema), przybyłą radziecką rodzinę, więc rzadko zagląda na forum. Jutro testy i szczepienia… Brakuje mi już siły i kasy.Megana pisze: my tu gadu gadu, a dzie ciocia Ania??? Zasypało ją na wsi, czy wyślizgało dokądś?
annafreesprit pisze:Zaglądam do pamiętnika Fila z doskoku, i…nie ogarniam wątku- jaka impreza (gdzie? kiedy?), jakie nowe zdjęcia (czy z nowymi kotami?), jaka czerwona kiecka i czerwone piórka, do cholery…?! Że niby gdzie te czerwone piórka?!
Nina, my na ślub zdecydowaliśmy się po 15 latach i to tylko dlatego, że nietypowa sytuacja lokalowa nas zmusiła.
Z braku funduszy kieckę kupiłam na allegro za 120 zł, a wesele znajomi z różnych for urządzili nam na parkingu pod USC.
Było zarąbiście, choć rozkręcili się najbardziej jak już odjechaliśmy...
A koczek miałam ozdobiony piórkami wydłubanymi z kociej zabawki![]()
Pozwolę sobie wrzucić zdjęcie poglądowe...
Się nie martw, zawsze może być zabawnie.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 11 gości