Dzisiaj od rana coś mam pod górkę.
Zaczeło sie od guzdralstwa porannego

i ucieczce autobuu

jedynego w kierunku pracy.
Więc spoźnienie murowane.
Tak mi przyszło do głowy, że ponieważ jest to wyjątkowy dzień bo 29 luty nie często się zdarza, więc nazwę ten dzień "
Dzień którego nie ma"
No bo za rok nie będzie takiego dnia
Z drugiej zaś strony, to nie za bardzo mi pasuje ta teza do zdarzenia które miało miejce bardzo wczesnym rankiem.
Jak wiecie od listopada dzięki laserkowi udaje mi się socjalizować Shebę.
Mogłam ja głaskać, ale z bezpiecznej dla niej pozycji ograniczającej moje ruchy - czyli z fotela.
Głaskam ją z wielka lubością swoją i jej jak się okazuje .
Jest juz mruczanko i ugniatanko, turlanki i codzienne minimum dwie sesje drapacze.
Shebie tak się to spodobało, że jak to określiłam -
wychowałam sobie potwora 
każdorazowo zajęcie miejsca na fotelu powoduje tupot i wykładkę Sheby i grucholenie
Biedny Big nie może załapać się na czochranko, bo Sheba namiętnie zajmuje całą powierzchnię pasa startowego bezczelnie wykładając mu się na nosie
Długo ćwiczę, żeby można ją pogłaskać też z przejściowego nachyleni się mojej osoby nad nią.
Nawet to się zaczeło udawać.
Najpierw niepewność w oczach Sheby i maksymalna czujność.
Ale że nigdy nie wykonywałam innych ruchów niz przyjemne głaskania i drapania, coraz częściej mogłam ją głaskać już kucając.
A dzisiaj, dzisiaj w "
dniu którego nie ma" stała się rzecz wyjątkowa - krok milowy w życiu Sheby i moim.
Przytuliłam policzek do czarnej siorstki i nawet ucałowałam doupeczkę i jakby nic się wyjątkowego nie stało głaskałam dalej
To naprawdę coś - dwa lata na 36 m wspólnego bytu i takie zmiany
No więc chyba nie chcę żeby to był "dzień którego nie ma", ze względu na postępy Shebuni chce się rzec DNIU TRWAJ
