Neigh pisze:Dokładnie - ogrodzona posesja to atut w przypadku adoptowania psa, nijak się jednak ma do adopcji kota:-)
Rusek pójdzie wyłącznie do domu z zabezpieczonymi oknami. ( lub wolą i obietnicą takowych ) - tu myślę brzmimy z Anią jednogłośnie.
No nie wiem, czy jednogłośne - właśnie dziś sobie pomyślałam, że obietnicą to nie wiem, czy się zadowolę, bo jak to potem wyegzekwować. Ja naprawdę jestem prawnikiem z powołania i wszystkie umowy, które kiedyś pisałam (bo teraz już raczej krytykuję cudze) były po prostu [tu całuję z włoska koniuszki palców], że powiem nieskromnie - nawet magazynier nie był w stanie się wykręcić, że nie rozumie, co miał obowiązek zrobić.
Niby w umowie adopcyjnej jest klauzula, że w przypadku niedotrzymania warunków umowy kota można odebrać, ale nie chciałabym kota na takie coś narażać, a i z właścicielem się kłócić, który może być całkiem ok, tylko przy braku bodźca odkłada robotę "na święty nigdy". (Ja sama trzy lata zwlekałam, nim zamontowałam - ale to dlatego, że miałam własną wizję siatko-rolety zabezpieczającej, tylko nie znalazłam nikogo, kto by mi ją zrobił).
Wyniki badań krwi wyszły ok (wg słów wetki, bo przez telefon "odbierałam"), trochę podwyższony mocznik i aspat (tak się to pisze?), ale podobno nie ma czym się przejmować, kot ma zaordynowane tylko coś na wątrobę - dostanie Esseliv duo, jak i mój własny. Zresztą to mnie nie zaskoczyło, bo tak naprawdę nerki to jedyna rzecz, którą podejrzewałam, bo to niestety główna rzecz psujna u kotów i nawet na moje, które są znacznie, znacznie młodsze, już niestety, mają z tym problem. Z tego, co czytałam na wątku żywieniowym - wynika w dużej mierze z żywienia kotów suchą karmą - zbyt mało wody w codziennej diecie.
Zła wiadomość to taka, że wetka nie zrobiła testu FIV/FELV, chociaż wyraźnie ją o to prosiłam. To znaczy naprawdę zła by była, gdyby był chory (choć go o to nie podejrzewam i test chciałam zrobić tylko z daleko posuniętej ostrożności przed okazaniem sobie kotów nawzajem z moimi).
W każdym razie koty obejrzały się nawzajem. A) mała jest ciekawska i zaglądała, no i wpadła z wizytą, b) niebieskiemu też się znudziło i chciał poznać tajemniczy świat za drzwiami pokoju.
Niebieski jest raczej przyzwyczajony do kotów, nie był ani przestraszony, ani agresywny (chyba mała mu nie zaimponowała swoim sykiem - albo wczorajsze i przedwczorajsze "chcę do kota, chcę do kota ła ła ła łu łuu" pozbawiło ją nieco autorytetu). Duża oczywiście też posyczała, ale ona do bicia się nie bierze. Mała zresztą też nie. On też nie, na szczęście.
To znaczy, jak się na koniec okazało, pomimo pokerowego wyrazu pyszczka, jednak był zdenerwowany, bo przestraszył się, kiedy odstawiłam z rąk małą, a chciałam wziąć jego, ale zaraz po wejściu do "swojego" pokoju znów się rozłożył.
A w ogóle mam wrażenie, że dziś kot jest znacznie większy niż wczoraj i przedwczoraj (TŻ twierdzi, że to dlatego, że doszedł do siebie po praniu, to i objętości nabrał). Zrobił się z niego całkiem postawny kocur.
I że mu się zmienił kształt pyszczka.
Do tej pory wydawało mi się, że ma kształt pyszczka, który ma część kocurów, a który ja nazywam "wasylowym", czyli taki bardziej prostokątny czy gruszkowaty z blisko osadzonymi oczami, w przeciwieństwie do kotek, które mają pyszczki okrągłe. Ale teraz wydaje mi się, że się ten pyszczek bardziej zaokrąglił, no i już jest bardziej proporcjonalny do reszty ciała (bo reszta ciała zrobiła się większa). Do tej pory się śmiałam, że kot wygląda jak osioł - duży łeb i mały kadłubek.
Wystarczy kota spuścić z oka na kilka godzin i już jakie zmiany.
No ale z drugiej strony przez ostatnie dwa dni kot zajmuje się głównie jedzeniem, spaniem i, w międzyczasie, kontemplacją miski i zastanawianiem się - wstać z tego fotela i coś przekąsić, czy nie wstać i nie przekąsić?
Sierść ma niesamowicie miękką w dotyku. Dziś kupiłam mu jego własną szczotkę w męskim czarno - zielonym kolorze (bo moje to mają w szarym i różu) i się chwilkę poczesaliśmy. Oj, kotek lubi pieszczotki. Tylko chyba go jeszcze udo po wczorajszym szczepieniu boli, bo protestował, gdy go tam wczoraj i dziś dotknęłam.
W każdym razie muszę mu dość szybko dom znaleźć, bo potem nie oddam i mnie TŻ zamorduje, i trzy koty osierocę w młodym wieku.
Klauduska ma rację - kot nie ma żadnej rezerwacji.
Poza tym nie za bardzo taką instytucję rozumiem - kot to nie ostatnie kilo pomidorów na rynku, żeby go komuś odkładać.
Postaramy się z Neigh znaleźć dom, który będzie, wg nas, rokował dla kota jak najlepiej. I choć wiem, że takich domów może się zgłosić kilka, nie jesteśmy Salomonami i kota na pół nie przetniemy.