ewa_mrau pisze:[... )
ale, niestety, nie mam wyjścia
dopóki nie odmrożę kaloryferów, Panowie Instalatorzy nie napełnią instalacji
dopóki Panowie Instalatorzy nie napełnią instalacji, Pan Autoryzowany Yunkers nie odpali mojego nowego pieca
dopóki Pan Autoryzowany Yunkers nie odpali mojego nowego pieca, dopóty będę mijauł'a w domu temperaturę poniżej zera
z w/w wynika: nie mam wyjścia...
... mry!
E tam, już ocieplenie, niedługo wiosna, wystarczy okna pootwierać
A ja wczoraj robiłam za negocjatora i siłę spokoju
A było to tak:
Najpierw zadzwoniła p.Barbara, mocno zdenerwowana, bo zgarnęła z pewniej piwnicy czarną kotkę z 4-ma kociakami + białą niepełnosprawną, wszystkie chore i glodne, i kategorycznie żądała miejsca dla nich. Domu bez kotów. I absolutnie nie klatki. W rękawie nie mam nawet klatki w domu z kotami, poprosiłam o czas i telefon po 20tej, uzyskałam sporo informacji o obowiązkach i pomocy fundacji, po czym „gorąco” podziękowano mi za pomoc.
No.
Ale człowiek głupi, kotów żal, no to zaczęłam szukać. Realnie – nie bezkotnego apartamentu, tylko chociaż klatki, chociaż na dwa kociaki… Znalazłam. Pani nie zadzwoniła, więc ja…. Pani dziękuje, da sobie radę bez nas. Średnio się zmartwiłam.
No.
I za chwilę znów telefon. Bo te koty plus 3 inne przyniosła do piwnicy swojej koleżanki pewna pani z kłopotami mieszkaniowymi na przechowanie, córka owej koleżanki zaprzyjaźniona z p.Barbarą zobaczyła ich stan, zaalarmowala p.Barbarę, p.Barbara zabrała na leczenie, i teraz pani od kłopotów mieszkaniowych oskarża p.Barbarę o kradzież kotów, mąż p.Barbary jest u właścicielki piwnicy z panią od kotów i kłopotów mieszkaniowych, za chwilę krew się poleje, policja już w drodze i w ogóle RATUNKU!!! No to mówię, że w razie czego koty chore, zabrane w uzgodnieniu z fundacją, podać mój telefon, będę gadać z ta policją, może nikogo nie zamkną……
Na stole ledwo muśnięty (na szczęście) kieliszek z winkiem, pyszszsznym, do wanny leje się woda…. No to jadę.. W domowych gaciach i bluzie, bo nie mam sił się przebierać.
W czasie jazdy rozmawiam z policjantem (jest pierwszy na „miejscu zdarzenia”), w tle krzyki, po co się tam pcham… Policjant wyraźnie chce sprawę załatwić polubownie, mądry człowiek, wie, że pani z kłopotami mieszkaniowymi nie ma dowodów na własność kotów, w każdym razie spisuje mnie telefonicznie, i odjeżdża…
Dojeżdżam, emocje już nieco opadły, ale nadal bardzo gorąco. Pani z kłopotami mieszkaniowymi kategorycznie żąda zwrotu kotek i kociąt. Nie są chore, absolutnie, mogą wrócić do piwnicy, mają tam dobre warunki i pani zapewni opiekę.. Ta sparaliżowana jest zaszczepiona, matki maluszków pani nie zdążyła zaszczepić ani wysterylizować, bo najpierw zwodziła ją taka jedna łódzka organizacja, potem w UMŁ talonów jeszcze nie było (zaczęły się w maju) a potem już nie było (listopad). Pani odpytuje mnie ze znajomości z inspektorkami owej organizacji, mówię, że owszem, znam ale telefonicznie i nieprzyjemnie, i że znajomość z nimi nie oznacza dla mnie plusów dla pani, a „niezdążenie” ze sterylką kotki przez pół roku i nie szukanie pomocy u innych organizacji tym bardziej.
Wspólnie z mężem p.Barbary, który z kotami jeździł do weta, wysłuchał opinii o zaniedbaniach i cienkich perspektywach (na pewno niedożywienie i silny kk, (podejrzenie pp) i któremu znów gra temperament, usiłujemy uzyskać od pani zgodę na adopcję malców, kotki do niej wrócą, jak uporządkuje sprawy mieszkaniowe - tzn będzie mogła koty wziąć do domu, nie do piwnicy. Pani się nie zgadza, kategorycznie żąda podania miejsca, gdzie ą koty, odmawiam, rozstajemy się na niczym, ale w miarę zgodnie… Mamy być w kontakcie telefonicznym.
Wracając do domu (prawie 23cia) rozmawiam z p.Barbarą, wobec podejrzenia pp nasz deklarowany tymczas jest nieaktualny przynajmniej do czasu wyjaśnienia, czy to pp, czy nie. Bo nie możemy sobie pozwolić na wyłączenie dt na pół roku… jeszcze mam nadzieję, że jednak mąż p,.Barbary u lekarza się przesłyszał.
Dziś dzwoniłam do lekarza - jednak podejrzewa pp…. Powiedziałam, że mam ozdrowieńca Księciunia, szczepione koty, cykloferon, caniserinu nie.. Poprosiłam o obdukcję zwierzaków, tak na wszelki wypadek.
Jeszcze czeka mnie rozmowa z panią z kłopotami, już dzwoniła, ale nie mogłam rozmawiać. A najpierw z p.Barbarą, by czegoś się dowiedzieć o stanie kotów….
A potem czekanie, co się w kotach wykluje. I bardzo trudne rozmowy z p z kłopotami, bo z całej siły nie chciałabym jej kociąt oddawać… Dorosłych też nie, ale…
I łamanie głowy nad źródłem pokrycia kolejnych wydatków..
I kiedy ja mam coś napisać o moich rezydentach i tymczasach
