
Tu Gosia, lat: 24, kotów: 11.
Oczywiście nie utrzymuję ich sama, to raczej ja pomagam w ich utrzymaniu moim rodzicom.
Zacznę może od tego, że skierowała mnie tutaj p. Magda ze strony http://kotylion.pl/, na której poprosiłam o pomoc.
To, co napiszę w tym poście będzie niemalże kopią wiadomości, którą wysłałam tam.
Postaram się jednak wzbogacić go o opisy moich ulubieńców.
Szukam pomocy w jakiejkolwiek formie, chodzi mi właściwie o poradę, co powinnam zrobić, a w zasadzie nie ja, lecz cała moja rodzina. Jeszcze do dziś myślałam, że jakoś dajemy radę, jednak w momencie, gdy byłam świadkiem rozmowy mamy z weterynarzem i jej ataku płaczu, gdy zaczęła mnie pytać, czy mamy jeszcze jakieś pierścionki Babci, które można sprzedać! Dotarło do mnie, że sytuacja jest poważna i głęboko w tym ugrzęźliśmy. Nie chcę wyłudzać od nikogo pieniędzy, doskonale wiem, że w dzisiejszych czasach właściciele kotów też dokładnie oglądają każdą złotówkę, zanim ją wydadzą.
Pewnie mnóstwo osób zgromadzonych tutaj szuka pomocy, nie jesteśmy w końcu jedyną 'kocią' rodziną w Polsce. Ale może ktoś z Państwa jest w stanie służyć mi jakąś radą, czy z prawnego (bądź jakiegokolwiek) punktu widzenia coś w naszej sytuacji można zrobić czy też jesteśmy skazani sami na siebie i na życie w - dosłownie - wegetacji.
Wyjaśnię bliżej, jak owa sytuacja się przedstawia. Mieszkamy w małej wiosce pod Jelenią Górą, ja i moi rodzice. Oraz jedenaście kotów. Ja i tata pracujemy, ale oboje wyciągamy z tego niewiele ponad 2 tysiące złotych, mama jest chora, nie może pracować, więc zajmuje się domem najlepiej jak potrafi. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że przez lata powpadaliśmy w ogromne długi (i proszę mi wierzyć, nie z powodu hulaszczego trybu życia, tylko 'ciekawej' polityki naszego państwa), opłaty za mieszkanie, prąd, ogrzewanie itp nas przerastają, ponadto mnóstwo pieniędzy pochłaniają nasze futrzaste pociechy.
Skąd taka ilość? Myślę, że kto jak kto, ale Państwo chyba doskonale rozumieją to uczucie, gdy po podwórku wałęsa się chory, porzucony kot. My nie potrafimy przejść obok tego obojętnie. I tak od kilkunastu już lat koty pojawiają się u nas i znikają. Zaczęło się od kotki, którą dostaliśmy od cioci, staruszka wciąż żyje, choć ma już 18 lat, jest krucha, leciwa, niedowidzi, 'zrzędzi' i ma swoje humorki; dziś musiałam wymyć podłogę, bo miała kaprys na nią nasikać - bywa. Pozostałe kotki mają za sobą różne historie; mamy kotkę - miniaturkę z chorą tarczycą, kocurka z nowotworem na łapce (miał raz wycinane, ale wszystko wróciło i to właśnie z jego powodu mama dziś płakała - nie stać nas na operację ani odpowiednie leki; na szczęście pani wet. zgodziła się na zapłatę później, w ratach, więc Feliks już do niej z tatą pojechał); mamy kotkę bez zębów, kotkę, która została kiedyś (prawdopodobnie) skopana po pyszczku i ma problemy z powonieniem. Mamy też koty zdrowe, ale które pojawiły się u nas, gdy były w trudnej sytuacji, miały za sobą raptem miesiąc życia, porzucone i niechciane. Raz przyniosłam do domu porzuconego dwutygodniowego! Wiele kotów już z ciężkim sercem pożegnaliśmy, większość odeszła z powodu różnych chorób - panleukopenia, białaczka itp. Naszym zadaniem było do ostatniej chwili dbać o nie, utrzymywać w cieple i miłości. Każdy jest opłakiwany jak członek rodziny, zresztą to chyba zrozumiałe.
Można powiedzieć, że zrobiło nam się tutaj małe schronisko. Staramy się, aby niczego im nie brakowało. Człowiekowi jeszcze można wytłumaczyć, że nie stać nas na to czy tamto, że trzeba trochę pooszczędzać, nawet na jedzeniu, ale kotom? Co koty są winne? Mało tego, dokarmiamy także koty wałęsające się po podwórku, wysterylizowaliśmy dużą ich liczbę. I wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie finanse i brak jakiekolwiek pomocy z zewnątrz (pomijając zadłużanie się u znajomych). Wiem, że mama kiedyś poszła na spotkanie z sołtysem w tej sprawie, ale zwyczajnie ją zbył. Pewnie państwu jest na rękę, że ktoś się zwierzakami zajmuje za własne prywatne pieniądze... niektórzy nam mówią, że mogliśmy sobie znaleźć inne "hobby". Ano mogliśmy.
Pozbycie się kotów w jakikolwiek sposób nie wchodzi w rachubę. Nigdy ich tak po prostu nie wyrzucimy na dwór, to byłaby zbrodnia, a oddać komuś - nawet jeśli ktoś taki by się znalazł, to też mielibyśmy wątpliwości czy umiałby się nimi zająć tak jak my. Nie wspominając już o tym, że jesteśmy do siebie wzajemnie szalenie przywiązani.
Chciałabym prosić o radę, czy coś - i co? - Państwa zdaniem można zrobić. To znaczy - czy istnieją jakieś ustawy, zapisy prawne, które mogłyby przyczynić się do zdobycia pieniędzy na koty bądź bezpośrednio pomocy materialnej - karmy, piasku? Czy jest możliwość przyłączenia się do (lub samodzielnego założenia) fundacji albo strony, bez podejrzeń, że jesteśmy wyłudzaczami? Nieraz myślałam o założeniu strony czy choćby bloga o naszych kotach, ale nie wiem czy jest taka możliwość, czy mogę sobie tak po prostu założyć i podać adres/numer konta? A może nie tędy droga?
Nie wiem co mogłabym dać od siebie, lubię rysować, malować, mogę spróbować swoich sił w kiermaszach lub czymś w tym stylu, żeby nikt nie mówił, że chcemy pieniądze za nic - ale wciąż nie wiem jak się za takie rzeczy zabrać.
Pani Sandra z http://kotylion.pl/ wspomniała o bazarku; cieszy mnie, że istnieje takie miejsce, na pewno znajdę coś u siebie godnego uwagi i skorzystam. Może akurat coś przyciągnie uwagę kogoś z Was i wpadnie kilka złotówek. Liczy się dla nas każda pomoc.
Kliknęłam na 'podgląd' i się przeraziłam


Pozwolę sobie przedstawić moje pociechy:
Mrusia, nasz pierwszy kot. Jak wspomniałam, zrzędliwa staruszka z niej, z racji wieku bardzo jej pobłażamy.

Pinda




Bardzo się przejmuje gdy ktoś krzyczy albo płacze, od razu reaguje; co więcej, gdy wychylamy się przez okno, ona autentycznie natychmiast podbiega i łapie nas zębami za ręce, jakby się bała, że wyskoczymy

ten kot ma chyba najbardziej rozwiniętą inteligencję emocjonalną ze wszystkich naszych zwierzaków.


Misia. Najpierw ona i cała jej rodzina była przez nas noc w noc dokarmiana w zimie. Misia zawsze była jakaś taka najmniejsza. Wkrótce, już nie pamiętam z jakiego powodu, trafiła do naszego domu, a po wizycie u weterynarza okazało się, że ma chorą tarczycę i bez leków nie przeżyje. Mimo wielu lat mieszkania z nami, wciąż jest trochę dzika, a od obcych ucieka, aż się za nią kurzy. Przeurocza miniaturka kota - mimo swoich 13-tu lat wygląda na rok, ze względu na chorobę.

Kasia. Podrzucił ją nam... mój brat



Feliks. Obecnie ma 13 lat, pojawił się u nas jako młodziutka przybłęda, strasznie ponury i smutny; później okazało się, ze to kłopoty żołądkowe


Gabryś. Ładna historia, ale zakończenie smutne. Zaczęło się od tego, że przeglądając naszą-klasę natknęłam się na wiadomość mojego byłego nauczyciela. Pisał, że jacyś tam jego znajomi mają kotki i szukają dla nich domów, bo inaczej zostaną... zlikwidowane, jeśli wiecie co mam na myśli. Poczekałam trochę, później okazało się, że jest coraz mniej czasu, naprawdę się przejęłam i spytałam mamę, czy można coś z tym zrobić. Efekt taki, że wkrótce zawitała do nas bura kruszynka. To był przecudowny kot, miły, spokojny, przypominał mi małą wstydliwą dziewuszkę. Aniołek - Gabriel!
Niestety po... nawet nie pamiętam po ilu latach, chyba dwóch Gabryś podczas spaceru na zmontowanym przez nas kocim balkonie w kuchni wydrapał dziurę w siatce




Lucyfer (Lucek;)) Obecnie sześcioletni, pojawił się dzień przed Gabrysiem, zupełnie niespodziewanie



Kropek. Błąkał się, błąkał, aż trafił do nas. Lubi dostać michę żarcia, po czym wybiec na dwór, by coś upolować, a potem koniecznie się nam tym pochwalić


Kościelna. Imię mówi samo za siebie - kotka z plebanii, niestety niezbyt miał kto o nią tam dbać :/ po złapaniu jej, odkarmieniu, przywróceniu do stanu używalności (miała zakażenie bakteryjne, zaropiałe oczy i w ogóle pysk w opłakanym stanie) i sterylizacji została u nas.

Hiena. Trafiła do nas, oczywiście przez kogoś porzucona, z podejrzeniem zapalenia otrzewnej (oprócz ropomacicza miała wodę w macicy). Została odizolowana od reszty kotów i do tej pory mieszka tylko w pokoju rodziców. Ma najdelikatniejsze, najbardziej aksamitne futerko jakiego kiedykolwiek dotykałam i dość hmm wyrazisty charakterek


Karol; porzucona przybłęda, którą trzeba było podleczyć, odpchlić, odrobaczyć, wykastrować i udowodnić, że są jeszcze ludzie, którym można zaufać.

Gabrysia to nasz najnowszy dobytek, ktoś ją, malutką, podrzucił w nasze okolice. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jest ciepło, a ona wkrótce będzie miała ruję, więc po przygarnięciu unikamy wypuszczania jej na dwór. Myślę, że po sterylizacji będzie mogła sobie śmiało latać po podwórku. Z charakteru jest... bardzo pewna siebie i zwyczajnie wredna






kotki podwórkowe




i ja z moimi aniołkami


Jak wspomniałam, mamy za sobą koty, o które trzeba było walczyć, które pochłonęły swoimi chorobami mnóstwo czasu, łez i pieniędzy. Był rasowiec Karol I wywalony na zbity pysk, stracił wszystkie zęby i wzrok, jak go przygarnęliśmy to przeżył tylko miesiąc, miał silne obrażenia wewnętrzne, przestał jeść i w końcu zgasł. Była Frania, kotka z białaczką (trzeba było zaszczepić wszystkie koty, a było ich wtedy w domu ok. 18), Myszka z panleukopenią (zaraziła ją pchła), Maluszek miał alergię pokarmową i cały wyłysiał, nawet weterynarz mówił, że lepiej go uśpić, ale nie daliśmy za wygraną i został wyleczony:) niestety zmarł z powodu nieszczęśliwego upadku - pękła mu przepona. Tygrys trafił do nas ze skopanym brzuchem, pogruchotaną macicą i uciętym końcem ogona - złota polska młodzież. Wyleczyliśmy ją, była kochana, wiele lat u nas przeżyła, ale zmarła z powodu niewydolności nerek. Kuleczce zmarł właściciel, snuła się na naszym osiedlu z dwoma kociętami, którymi się ślicznie opiekowała, dopóki pewne głupie babsko ich nie wytruło (zresztą to co się działo na tym osiedlu to już w ogóle osobna historia, walka z sąsiadami o to, by koty miały dostęp przez okienka do piwnic w trakcie mrozów... do dziś pamiętam, jak przemarznięte kocięta od strony dworu wpatrywały się w dokładnie zastawione i pozabijane dechami okienka

Historii smutnych i radosnych, różnych ciekawych przypadków i istnień było u nas w sumie tyle, że spokojnie można napisać o tym gruuubą książkę. Tylko kto to kupi?

Tym zdecydowanie przydługim wstępem... witam Was i proszę o przygarnięcie.
