Pięknie napisałaś Asiu.
To o to chodzi, że my nie chcemy godzić się ze światem takim jaki jest i z zadaniem jakie przed nami stawia...
Że czasem nie można wyleczyć, ale można trwać z nimi i dla nich...
Może ta podróż to nei nasz wymarozny kierunek, ale równie ważna i ciekawa.
Mnie długo czasu zajęło zrozumienie i przyjęcie do świadomości tego, że Mila jest "nieuleczalna", żeto taki Boży głuptak, który łaczy w sobie flegmatyczność leniwca z agresją tygrysa...
Jak już człowiek pogodzi się z nieuchronnym (choć nigdy się nie pogodzi)... można się pośmiać jak czołg zsuwa się ze schodów z nadzieją, że w miskach się jeszcze coś znajdzie, jak się zgubi pod łóżkiem, jak chce uderzyć łapką kuleczkę filcową i w połowie drogi zapomni po co to robi...
Przy kolejnej huśtawce znowu będę tupać i rozpaczać, bo nigdy nie jestem przygotowana...
Ale Czołgowi jest cieplutko, ma swój kocyk i koty nie naruszają jego sfery prywatności i legowiska (trochę się boją)...
I to też jest ważne
To czołem
czołgamy się dalej