W sobotę byłam u weterynarza bez kota.
Porozmawiałąm sobie z sympatyczną młodziutka panią doktor , która powiedziała, że zmiana karmy absolutnie nie mogła dac takich objawów, ponieważ karmy dla kotów starszych mają specjalny balast pobudzający pracę jelit a nie odwrotnie.
Dała Advocate i kazała spróbować, ale jezeli nie bedzie spektakularnych wyników to zdecydowanie trzeba przywieźć kota na badanie.
Wyników nie było żadnych.
Wprost przeciwnie, kocica coraz mniej jadła. W niedzielę nawet ukochanego kurczaka już tylko z ręki po maciupkim kawałeczku.
Postanowiłam, że nie ma na co czekać, musze wziąc byka za rogi.
Nie wiedziałam jak to rozwiązać , bo oprócz dzikości zwierza pojawił się problem komunikacyjny. Na dworze -12, do weta jednak kawałek, kocica z trasporterem swoje waży a przy takim mrozie trzeba byłoby jakoś go ocieplić np. owijajac kocem co utrudnia noszenie. TZ dostępny bedzie dopiero w czwartek a tak długo nie mogłam ryzykować.
Ale wychodząc rano podał mi kluczyki i powiedział, żeby przypomniała Kasi, żeby mu przegazowała auto, bo wraca w nocy a wcześnie rano musi wyjechać i wolałby mimo temperatury nie miec kłopotów z odpaleniem.
W tym momencie olśniło mnie, że on przecież wyjeżdza autobusem operowym. A ja mam w domu świeżo upieczonego kierowcę do czego jeszcze nie moge się przywyczaic.
O dziwo Bogdan nie protestował. Chyba widział, że ja już jestem u kresu wytrzymałości nerwowej z powodu samej konieczności zabrania Hipci do weta.
Tak, więc po powrocie młodej ze szkoły ( niestety w czasie ferii ma kurs maturalny) wepchnełyśmy kota do transportera, owinełyśmy go grubym kocem i zapakowałyśy do samochodu.
Kasia zwykle jeździ pod nadzorem taty- jak ona to mówi - "zdalnie sterowana", co ją okropnie stresuje, bo tatuś do spokojnych nie nalezy.
wczoraj pierwszy raz jechała własciwie sama, bo ja wyznaję zasadę, że kto za kierownica ten ponosi odpowiedzialnośc a denrwowanie kierowcy uwagami nie daje niczego dobrego. Ale poziom mojego stresu przekraczał już wszelkie granice.
Nie mniej dojechałyśmy spokojniutko i bez problemów.
Potem było już wyłacznie "wesoło" a skutki tej imprezy widać np. tu :

to moja obrzeknięta geba dzisiaj.
Ręka wygląda jeszcze lepiej, ale do tego jestem przyzwyczajona , no i jest mniej bolesne.
Ale udało się kocicy zapodac kroplówkę nawadniająca , zastrzyk nospy i jakiś jeszcze. Zmierzono jej temperaturę i zważono. Po kroplówce i z tymi pełnymi jelitami waży 4,4 kg.
Do domu dostałam strzykawkę z parafiną.
Kocica cały czas walczyła o życie złorzecząc nam z całego serca najokropniejszymi inwektywami.
W domu , zaraz po wyjściu z transportera rzuciła sie do miski i pożarła starą wysuszoną karmę która tam stała od poprzedniego dnia. Widocznie ona tez z tych co zajadają stresy.
Nagle patrzę kota ma dziwną przednią łapę.
Matko jedyna uszkodziłam ją w ferworze walki !!!
Ale chodzi normalnie co jest???
Tak jakby futro nad łapą dziwnie się naciagneło.
Macam - guz !!!!
I olśnienie - kroplówka !!!
Nie wchłoneła sie a, że futro się wierciło to umiejscowiała sie tak dziwnie.
Dzisiaj już nie ma.
Dałam kocie troche odetchnąć a następnie brutalnie i ciasno zawinęłam w recznik i wpompowałam cała strzykawkę oleju parafinowego do pyszczka.
Potem się znowu rzuciła na jedzenie.
Pozostało czekac na efekt.
Zasada była taka, że kot ma się wypróznić w ciągu doby, jeżeli tego nie zrobi przywieźc go na usg.
Tu oczywiście znowu problem, bo dzisiaj nie mam środka transportu. Jutro ewentualnie przyjaciółka (ta od Felka), ale dzisiaj nic.
Kota sie w nocy wypróżniła ale znowu de cienkie serdelki czyli swiatło jelita nadal jest zweżone. czyli problem nadal istnieje.
No i nie wiem co mam teraz robić
Z jednej strony wiem, że usg jest nieuchronne, choć Bóg mi świadkiem absolutnie sobie tego nie wyobrażam

z drugiej strony myślę, że jeżeli wypróżnienie było , apetyt też. Temperatura w normie. To może zwłoka dnia lub dwóch ( przyjaciółka dzwoniła przed chwila , że auto jej zamarzło i holuje je gdzieś ) nie zrobi wielkiej róznicy ???