Ranek obudził nas awanturą i zbitą miską Żuka. Jakiś głodny mocno kot musiał wyskrobywać resztki z talerzyka. Potem ja
trzepłam gadom awanturkę, zebrałam skorupy, zamiotłam i dopiero kociaste dostały śniadanie.Nawet grzecznie siedziały. Wzrok ich zabijał co prawda,ale omijałam patrzenie w złe ślipki. Znam bajkę o smoku wawelskim.
Najpierw zawsze dostaje żarełko Żuk.One muszą poczekać aż on się naje i zaginie w czeluściach pokoju córki.Nie lubi tego

bo wie,że najlepsze kaski dopiero spadają. On dziś na głodzie będzie na wszelki wypadek.Więc bardzo się cieszę,że poszłam do pracy. Nie ja bedę walczyć z nim. Biednym i głodnym.
Na karmienie dzikunów powinnam udać sie z płetwami bądź kajakiem.Wróciłam uszlajana jak niechlujna syrena. Spodnie mokre do kolan od błota na ziemi. Spodnie mokre do kolan w górę od spływającej wody z kurteczki.O adidasach nie wspomnę .Miałam wrażenie,że na boso idę. Gdyby nie ten chlupot w środku.
Posesjowa nie przychodzi.Są jakieś ślady ale jedzenie zostaje. Widać kot nie lubiący nereczek.Może znalazła sobie inną melinę.
Od wczoraj dopadła mnie migrena. Humorek jest taki sobie.
Iwonce dziękuję strasznie.

Ponownie pobawiła się w Szalonego Mikołaja. A Agneska w jego reniferka i brykę.
Obu Wam bardzo dziękuję
