Bardzo Wam dziękuję
Przepraszam, ale jeszcze strasznie boli pisanie o Julci. Ona nie miała szans, niestety. Już sama kaliciwiroza, potworna wręcz wystarczyła, żeby ją zabić, ale chyba jeszcze był nowotwór.
Julcia była młodziutka, miała rok i cztery miesiące. Przyszła do mnie 2.12.2011, odeszła 20.01.2012 o godz.10-ej.Musiałam podjęć tę decyzję, od poniedziałku praktycznie nie wychodziłyśmy z lecznicy. Wetka bardzo o Julcię walczyła, ale nie mogłam pozwolić, aby kotka umarła z głodu, a kiedy już załatwiała się wyłącznie śluzem i krwią, podjęłam decyzję.Byłam z nią do końca, głaskałam i przytulałam.Nie mogła usnąć, dostała końską dawkę narkozy, a była taka malutka. Była taką czyściutką kotką, nawet w lecznicy musiała mieć kuwetkę, bo nie umiała załatwić się na posłanko, nawet będąc u kresu sił.Nie mogła się umyć, ja to robiłam, zmieniałam posłanka, bo przecież z pyszczka leciała jej cuchnąca, lepka wydzielina, co jej na pewno przeszkadzało.Bardzo kochałam tę kotkę i uważam, że to niesprawiedliwe, że tak musiało się stać.Ona nigdy nie zrobiła niczego złego, nie narzucała się, była wesołym, czyściutkim, uroczym stworzeniem kochającym ludzi.Kolega pomógł mi ją pochować na działkach.