Szukam domku ok. 9/10-miesięcznej kotce (trudno dokładnie powiedzieć, znaleziona w październiku na ulicy). Cała czarna z zielonymi oczkami, wysterylizowana, mieszka w Rudzie Śląskiej.
W jednym z maili (26.11.2010) pisałam o niej:
"Lunę znalazłam (a raczej ona mnie) 21.10. (piątek). Wyszłam z bloku, leciałam do pracy - w jednym ręku laptop, w drugim jakaś siatka... Do parkingu mam może 50 kroków, ale na mojej drodze stanęło czarne, tak przeraźliwie miauczące małe stworzenie, że nie mogłam przejść obojętnie... Postawiłam wszystko na chodniku (jakaś sąsiadka zmierzyła mnie i czarną kulkę z politowaniem) i dzwonię do chłopaka (wtedy miał jednego kota, teraz ma już dwa, bo 3 tygodnie temu adoptowali drugie maleństwo

) no i mówię, że kurcze, malutkie, biedne, miauczy, co robić... On myśli, myśli... Pakuj do auta i jedź do mojej mamy, jest w domu (niech zwierz coś zje). Gdy stałam, to stworzonko zdążyło w międzyczasie "przykleić" mi się do butów - mała szła za mną krok w krok, więc i do auta wpakowała się sama zaraz po otwarciu drzwi. Bez transporterka przejechałyśmy tak z pół kilometra, wysiadamy, powiadomiona już mama Krzyśka patrzy przez okno... I się śmieje, bo kot za mną z tego auta krok w krok, jakby uwiązany... W domu zjadła dwie miski karmy, napiła się, ogrzała (przemarznięta była, bo to pierwsze mrozy chwyciły akurat). Od razu było widać, że domowa - miauczała koło miski z wodą, ale pić nie chciała. Mama Krzyśka stwierdziła, że może mleko... I gdy tylko dostała mleko rozrzedzone wodą, rzuciła się jak oszalała

. No to myślimy, co dalej... W końcu po namyśle dostałam żwirek w kartonie po butach, trochę karmy, mleko, koszyk na kota i z całym ekwipunkiem pojechałam do pracy

. Mała na dzień dobry nasikała w kącie na wykładzinie (potem z koleżanką szorowałam, ale cóż, blondynka nie pomyślała, że może "kuwety" się nie stawia koło miski z jedzeniem...

). Po pracy wieczorem weterynarz. Babka stwierdziła, że kot nie ma pcheł, jest czyściutki, zdrowy, zadbany, ma młode zdrowe ząbki i jest w wieku ok. 7-9 miesięcy. Dostałam środek na odrobaczanie, instrukcję, jak i kiedy podać... Ale kotek robaków nie miał. Kupiłam karmę, kuwetę... I kot trafił do mnie. Twierdziłam, że tymczasowo. Że trzeba znaleźć właściciela. Ale że przecież nie wyrzucę na dwór... Mała "wprowadziła" się w róg mojego łóżka i od tamtej pory tam śpi (u mnie w nogach) - nie da się jej stamtąd ruszyć

. Rozwiesiłam ogłoszenia - bezskutecznie. Początkowo bałam się zostawić Lunę u siebie - mieszkam sama, kot musiałby zostawać na ileś godzin dziennie... Poza tym przecież może niszczyć... A ja się nie znam! I mam alergię! Byłabym strasznym opiekunem! Mijały dni, nikt się nie zgłaszał. Przy kotku pomagał Krzysiek, obciął jej pazurki itp. Luna okazała się bardzo towarzyska (czasem ją zabieram do Krzyśkowych kotów - na zakochanego i łażącego za nią krok w krok Myszora trochę syczy, ale wojny nie ma, za to chętnie załatwia się do jego kuwety i wyżera mu z miski, na co on bez mruknięcia pozwala

). Ogólnie jest grzeczna - ma mnóstwo energii, uwielbia się bawić, trudno za nią nadążyć (to takie wszędobylskie żywe srebro), jest głośna (o tak! to bardzo gadatliwy, miauczący kot), ale jest też pieszczochem i bardzo ufnym stworzeniem, które mruczy na mój widok, chodzi ze mną spać, ze mną wstaje, nie broni się przed głaskiem i mruczy nawet, gdy jej ogon zdradza niezadowolenie. Musiała nosić szelki lub obrożę - bez problemu przyjmuje zakładanie jej różnych rzeczy w ramach zabaw (które polegają na tym, że kot je potem ściąga

). I w ogóle to mogłabym gadać i gadać, kochana jest! Krzysiek mówi, że taki kot to jeden na milion i że to będzie bardzo dobra, wierna kotka. W sumie już jest... Nie drapie, nie gryzie."
A więc takie miłe początki.
Następnie mała została wysterylizowana. Pisałam o niej tu:
viewtopic.php?t=136035 (później udało się ustalić, że jest nieco młodsza, niż podawałam w temacie, i w chwili jego zakładania miała ok. 7 m-cy).
A potem zaczęły się problemy. Kotka poczuła się pewniej i pokazała pazurki. Temat o problemach:
viewtopic.php?f=1&t=137579&start=0.
Mimo że narzekałam i miałam dość, nie byłam jednak w stanie pogodzić się z myślą, że kłopoty mogą się skończyć szukaniem kotu nowego domku.
W jednym z postów (18.01.2012, 2:02) wyjaśniam, dlaczego ostatecznie jednak go szukam
