Iwonko, dzięki bardzo za troskę

Żuk teraz dopiero nabrał pewności,ze musi jeść TE saszetki

A tak na prawdę to my jakoś nie mogliśmy przejść do porządku nad tym,że tak monotonnie musi jeść.

Poza tym kłopotliwie dla nas. Ale jego ostatnie doopkowe wybryki, jego brzuszek i opierdziel weta wróciły nam rozum.On bardzo dobrze się po nich czuje, kupale lepsze i dupina nie odparza się.Trawi prawie wszystko i nie ma takich problemów kuwetkowych. No i nareszcie capi goowniano a nie jakimś badziewiem. Nigdy bym nie pomyślała,że ucieszy nas taki swojski fetorek.
Zrobiłam sobie dziś dzień lenistwa.No, rano sikunki znalazłam,ogólnie posprzątałam,nagotowałam garnek fasolki i położyłam się zaległe kryminały oglądać.TZ miał dodatkową nockę więc i nie za bardzo mogłam trzepać się po domu.Żal go, główny kierowca i zarobkiewicz.Trzeba dbać.

Poza tym musiałam zaleczyć urażoną dumę i pobitą pupinę. Polazłam rano do świątecznych kotów. Deszcz ze śniegiem pada,wiatr wieje.Mieszkają za płotem, w domku z wybitymi oknami.Wygwizdów tam.Centrum miasta więc jak rano przychodzę to tylko w święta mogę przez płot przeleźć bez wzbudzania sensacji. A dziś targałam kartony, pudła i polary.Przerzuciłam przez płot, przelazłam, pozabezpieczałam okna,nasypałam karmy ,zabezpieczyłam drzwi i skradłam się znów do płotu.Jak tajemniczy Don Pedro.Oczy i uszy na posterunku. Wlazłam, przerzuciłam sarnią jedną nónie przez ramkę i...
ześlizłam se drugą.

Bęcnęłam w ramę całym ciężarem ratując się przed spadkiem.

Okrakiem

Dupina mokra i obita.

Jęk wydałam boleści i wstydu.

Do domu wracałam jak Kaczor Donald okrakiem.Nie tylko z powodu mokrych spodni.
Alpinistką to ja nie jestem
