Małe kocie, podchodziła do człowieka, ciągle miałczała. Nie chciała dać się złapać, więc odpuściłam. Po niecałej godzinie wróciłyśmy ze spaceru i nadal była, lecz po drugiej stronie ulicy. Akurat droga dość ruchliwa, więc długo się nie zastanawiałam. Jakimś cudem ją złapałam. Trochę się wyrywała, lecz włożyłyśmy ją do kartonu i zabrałam ją do siebie. W kartonie trochę się uspokoiła, bo była cała przemoczona, a tam było jej cieplej. Brzuszek okrąglutki, byłam u weta i kupiłam tabletki na odrobaczenie. Dostała pół. Ładnie załatwia się do kuwety, nie jest w domu, lecz w takim pomieszczeniu gospodarczym. Wydaje mi się, że z ludźmi za bardzo wychowana nie była. Miałczy, gdy widzi człowieka, mruczy gdy się ją głaszcze, ale sama nie podejdzie. Ładnie je, trochę się połasi. W sumie ciągle siedzi w kartonie z polarem, bo tam jej najcieplej, a jak już z niego wyjdzie to istny szatan - to wejdzie do koszyka, to wyleci spod starej, nieużywanej lodówki


Lecz nie w tym problem. Mam w domu poza nią kota i psa. Kot - Garfield to mieszanka persa z dachowcem, ma 6 lat, 6,5kg kocur. Mała powącha go, pomiałczy do niego, czasem mam wrażenie, że traktuje go jak matkę

Pies - Cezar to niedługo 9 letni kundelek, malutki - Garfield jest od niego większy... Uwielbia koty, z Garfieldem ciągle się bawi. Nigdy w życiu nie zrobiłby małej krzywdy. A ona nie dość, że na niego 'warczy' to jeszcze prycha. I on się jej boi! Miałam ją dziś na ręce, Cezar powoli podchodził. Gdy pokazywałam ręką, on stawał i czekał, aż pozwolę mu znowu podejść. Ale mała nie dała się ani obwąchać, ani nic. No i tu jest mój problem. Co zrobić, by przekonać ją do psa? Nie są w jednych pomieszczeniach, więc to pogarsza sprawę, by mogli się w jakikolwiek sposób zaprzyjaźnić...
Pamiętam poznanie Garfielda i Cezara - pod stołem, sami, Garfield może raz na niego prychnął, ale Cezar nie zraził się, podszedł, obwąchał i było dobrze. A teraz? Mała góruje nad facetami

