Nigdy wcześniej nie musiałam nigdzie żadnych kotów przeprowadzać, więc tak naprawdę nie wiem dokładnie jak powinno się to zrobić. Trzymałam się do tej pory złotej zasady, że kot złapany zostaje wypuszczony w dokładnie tym samym miejscu, w którym zostały złapane, że się kotów pod żadnym pozorem nie przenosi bo są terytorialne i nowy teren to dla nich niebezpieczna dżungla. No ale EURO i kolejna galeria handlowa (nie wiem po co zresztą, w kryzysie i tuż obok Browaru!) nam trochę nabałaganiło w tych zasadach
Filo, przenoszenie na jakieś niezagospodarowane tereny niesie ze sobą to ryzyko, że one wkrótce mogą zostać zagospodarowane. Developerzy nie śpią i nie tylko potrafią sobie upatrzyć działkę niezagospodarowaną, ale też jak najbardziej zajętą i używaną - przykład poznańskiego schroniska, które musi się przeprowadzić w ciągu dwóch lat na Kobyle Pole, bo developer uznał, że podoba mu się miejsce w którym schronisko jest zlokalizowane i chciałby tę działkę kupić. No to miasto siup i przeprowadza schronisko...

Trochę się boję, że przeniesiemy gdzieś koty na jakieś wolne, niczyje tereny a tam zaraz zaczną budować magazyn albo osiedle...
Polanka, po przeprowadzeniu kotów gdziekolwiek należałoby (zobaczymy na ile to będzie realne) najpierw przez kilka tygodni trzymać je w zamknięciu - piwnicy lub na szczelnie ogrodzonym terenie w budkach otoczonych wolierą itp. I dopiero kiedy oswoją się z nową sytuacją, załapią że mają ciepło w dupkę i pełną miskę, dać im możliwość przemieszczania się. Wtedy jest szansa, że z wszelkich wędrówek będą wracały do tej swojej bazy. I o to nam chodzi.
Co do miejsca, jakie sobie wyobrażamy. Ja ostatnio zaczęłam sobie wyobrażać nie jeden wielki teren (choć takim oczywiście nie pogardzimy - stadnina, wielki ogród to jest to co by nas najbardziej satysfakcjonowało) ale np. 10-15 różnych przydomowych ogródków, działek przy całorocznych domach jednorodzinnych - do każdego przeprowadzamy np. po 2 koty. Chciałabym ten pomysł nagłośnić w prasie i zaapelować do Poznaniaków o przyjmowanie tych "sierot po EURO" na swoje posesje. Oczywiście i ludzie i warunki musiałyby być wcześniej sprawdzone - ogródki nie mogłyby być przy ruchliwych ulicach, ludzie musieliby się zobowiązać że naszych kotów nigdzie nie oddadzą albo nie wywiozą (w zmodyfikowanej umowie adopcyjnej), że zapewnią im karmę. A w razie jakichkolwiek kłopotów, my jesteśmy w pogotowiu i służymy pomocą - np. z wetem, jeśli zwierzak choruje. No i oczywiście zapewniamy kotom budki, które stanęłyby w tych ogródkach oraz wolierę (lub coś w stylu woliery, kawałek siatki do ogrodzenia budek) na pierwsze tygodnie po przeprowadzce. Nie wiem na ile mój pomysł jest realny a na ile to naiwne mrzonki, ale może warto spróbować znaleźć takich ludzi? W końcu Poznań to wielkie miasto, może znajdzie się w nim te kilkanaście rodzin, które byłyby gotowe na taką pomoc?
EDIT: No i też chyba łatwiej 15 rodzin "uszczęśliwić" dwoma kotami, a nie jakichś dwóch właścicieli stadnin od razu 15 kotami dla każdego...- wydaje mi się, że poszukiwania miejsca dla kotów podzielonych na dwójki lub trójki mogą być nieco bardziej wykonalne.