Nikt nie szydzi z karmicielek.
Robią super robotę - o ile są rozsądne (nie wszyscy karmiciele sa tacy).
Zalinkowany wpis z bloga jest niby O.K., ale jednak... coś mi w nim zgrzyta.
Po pierwsze, te opisy tych straszliwych ludzi, zaplutych, nienawistnych, dokonujących samosądu na biednej skulonej karmicielce...
Doskonale wiem że to się tak może odbywać, ale bardzo często obie strony mają jednak swoje racje i... nie przesadzałabym w malowaniu tych ludków aż tak czarnymi barwami.
Czasem jest tak, że koty naprawdę przeszkadzają - dzieje się tak wówczas, gdy karmiciel zajmuje się wyłącznie karmieniem, a już bynajmniej nie... sprzątaniem.
Mówię to z własnego doświadczenia - w bardzo "blokersim" środowisku koty piwniczne żyją i mają się dobrze, czasem ktoś miskę podiwani, mała strata krotki żal - ale też mają kuwety i regularnie, dwa razy dziennie wymieniany piasek, toteż ludziom NIE ŚMIERDZI.
Resztki żarełka też są wciąż usuwane, podłogi czyszczone.
Wobec tego obecność kotów nie budzi w zwykłych, przeciętnych, bynajniej nie kochajacych zwierzątek ludziskach żadnej agresji.
Co więcej, paru takich co to groszy trzech by się za nich nie dało coś przebąkuje że pomogą przy odłowie do sterylek; a to znienacka przynoszą żarełko. Normalnie przełom w wilku morskim...
Co do miłej pani z wpisu, naprawdę zaoferowała że weźmie całe mioty kociąt. Sąsiadka przygalopowała do mnie z jednej strony rozanielona (bo przybyła do piwnicy obca kotka urodziła duży miot i... byłby kłopot z głowy

) ale z drugiej strony - zaniepokojona, bo co ktoś zrobi z tymi kociakami?
Miała jakieś niepokojące wizje kobiecina, no ale w sumie nie dziwię się, bo kto, u licha, bierze całe mioty dzikich kotków - chętnie i z nieprzymuszonej woli...

.