najgorsze, że oni z M. idealnie pasowali do siebie od pierwszego razu, kiedy przyszła z siostrą zobaczyć Lucjana u mnie; bo to miał być ewentualnie kot dla siostry
Dlatego, jak siostra się nie zdecydowała na kota, zapytałam M., czy nie wzięłaby Lucjana na tymczas, a ja będę partycypować w utrzymaniu
Oni byli dla siebie stworzeni i to było widać
Jest umowa podpisana, ludzie są ok; jeśli adopcja nie wypali, to Lucjan ma gdzie wrócić
Nie umiem wam powiedzieć, co dla Lucjana lepsze.
Pan jest strasznie kociolubny i to on chciał kota i on Lucjana wyszukał na allegro - powiedział nam:"no i tak zjechałem w dół z tymi zdjęciami, patrzę, o jest dokładnie taki kot, jakiego bym chciał".
Lucjan się go boi.
Pani natomiast nie miała kotów, tylko psy, ale to jej się Lucjan dał w końcu pogłaskać i omiział się jej o rękę.
O matko.
Zdechle mi.
Nie chcę nawet myśleć, co przeżywa M. w ten szary poranek bez kota.
Od kilku dni, Lucjan zaczął rano domagać się dodatkowej porcji pieszczot. Jak M. już stała ubrana w drzwiach, to on ją wołał, wywalał się na krześle i domagał miziania. Nie było siły, żeby wyszła do pracy bez dodatkowych mizianek

Skąd koty wiedzą?
Ile prób może znieść kot?
u Lucjana było:
1. gdzieś
2. u mnie
3. u babiszona
4. u M. - i tu było jak w raju
5. u miłych młodziaków - teraz
czy to już szczęśliwy koniec?
Nie wiem skąd się bierze lux-domki
Ciekawe czy i kiedy Patmol ostatecznie uznała, że zasługiwałam na takiego skarbeczka jak Caillou?
Bo wiecie - oddać kota, do "chyba" dobrego i nawet sprawdzonego domku, a przekonać się, że podjęło się właściwą decyzję, to mogą być dwie różne rzeczy. I rozciągnięte w czasie.
Loki był przywieziony od koleżanki spod Krakowa.
Gdyby nie ta forma zakocenia, nie byłoby żadnej, bo ja po prostu nie zamierzałam szukać kota, ani kolejnej osoby, za którą musiałabym być odpowiedzialna.
Nie wiedziałam nic o adopcjach, ani o miau, ani o fundacjach zajmującyh się kotami.
Wiedziałam o schronisku, ale nigdy bym tam nie pojechała, bo już na samą myśl robiłam się potwornie smutna i zaniepokojona.
Zresztą, nie planowałam kota.
Nie wiem, co mi odbiło, że powiedziałam dzieciom o małych kotkach, które się urodziły i będą do oddania.
Szczególnie, że mogłam przewidzieć co się będzie działo - w jakiś sposób, podświadomie chyba chciałam, żeby zaczęło się dziać.
No i dzieci zaczęły mnie usilnie przekonywać, a ja się przekonać dawałam z dosyć dużą przyjemnością.
O TŻ zmilczę

.
Albo nie, on podczytuje, to niech sobie przypomni, jak protestował i jak zapowiadał, że kot nie będzie miał wstępu do domu

.
Ten KOT, ten Loki, co jak Dużego w domu nie ma dwa dni, to chodzi zaniepokojony i nasłuchuje jego kroków na schodach i patrzy pytającym spojrzeniem, ten zwierz, który większość nocy spędza wtulony w jego łydki
Pamiętam, jak na początku TŻ usiłował udawać, że się nie uśmiecha na widok tego, co wyprawiał maleńki Lokuś; ba, usiłował udawać, że wcale na niego nie patrzy.
I jaki niesamowity wyraz zobaczyłam na jego twarzy, kiedy po raz pierwszy Loki wskoczył mu na kolana, zwinął się w kłębek i zaczął mruczeć.
Był tak zaskoczony, wzruszony i zakochał się ukradkiem, bo przecież przed nami nie mógł się przyznać, że Loki jest the best.
A niedawno nakryłam go, jak bawili się z Caillou - wiecznym dzieciakiem
(ona nadal potrafi gonić swój ogon kręcąc się po drapaku) - powiewał prześcieradłem a ona wyskakiwała w górę i usiłowała mu je wydrzeć z rąk.
I tak się wygłupiali, a czas leciał i zamiast iść do baaaardzo ważnej pracy, TŻ stał i bawił się z Caillou.
Pękając ze śmiechu powiedziałam:" A widzisz, a nie chciałeś drugiego kota"
na co on: "bo już tam gdzieś czekała na nas ona"
(W sensie, że Caillou była nam przeznaczona, chociaż jeszcze o tym nie wiedzieliśmy)ja zrobiłam takie oczy

, a TŻ dodał:" no przecież, jak mi ją pokazałaś na wątku Patmol, to od razu powiedziałem, że jest nasza"
Faceci są dziwni.
Bardzo.
