Powiem Wam, że najlepszy wpływ na minikota ma GŁÓD.

Dzisiaj do 11 spałam, więc kocie śniadanie nieco się opóźniło. Za to z jaką energią minikot z klateczki wyskoczył, jak się ocierał i mruczał ślicznie! Od razu sobie przypomniał, jak to się robi, żeby dostać od człowieka to czego się chce.

Pochłonął porcyjkę mięsa, wskoczył na łóżko i spał przytulony do mojej szyi, wciąż mrucząc rozkosznie. Od razu mi lepiej, nie zepsuł się jednak na amen. Musi minikot ćwiczyć, bo mama nie jest niestety mięczak i łatwo się nie złamie. :>
W relacjach z życia minikota chwilowa przerwa. Zostawiłam jego leki (pastę, syrop i krople do nosa, bo tydzień kłucia wystarczy), zapas jedzenia (trochę mojej produkcji i saszetki Applaws) i zabawki (w tym fioletową myszę, która odnalazła się nagle w okolicznościach jeszcze bardziej niewyjaśnionych niż zaginęła), zostawiłam też jego samego - i pojechałam do domu. Na pewno pod opieką mojej sąsiadki niczego mu nie zabraknie.
A w domu... Słuchajcie, ale Kocisz jest WIELKI!

I jaki piękny! Ja już do mniejszego kalibru kota przywykłam, a tu przywitała mnie taka pantera.

Łepek ma już taki duży, kształtny, dorosły, łapy długie, cielsko smukłe i pięknie umięśnione, pasiasty ogon. Ciężki jest taki i twardy w dotyku. Skórkę ma mocną, elastyczną i gęsto porośniętą lśniącą, puchatą sierścią (ach, to rude futro!), a jednocześnie cienką, bez warstwy tłuszczowej izolacji. Mówię Wam, cud świata! I też mruczy pięknie. Układa się na swoim kocu tuż koło poduszki i zaczyna mruczankę, jak tylko go dotknę. Spanie z nosem w kocim futrze - bezcenne...

(Szczególnie, jak pod kołdrą chrapią rozkosznie dwa rude termofory!

)