Tracę nadzieję, że kocinę odnajdę. Tyle trudu i zaangażowania, i jeszcze Wy się w to wszystko włączyłyście. Teraz tylko liczę na cud, bo ani modlitwy nie pomogły, ani szukanie, nie policzę ile zrobiłam pieszo kilometrów. A ile wylałam łez..... I wszystko na nic. Nie wiem, dlaczego mnie to spotkało. Lata czekałam na to, że zabiorę koteczki do domu i gdy stało się to możliwe, tak się to skończyło.

Każde moje wyjście na ulicę to trauma, widzę Ogrynię jak opiera się łapkami o drzwi wejściowe do budynku i czaka na mnie, jak chyłkiem w nocy otwierałam jej okno do hallu wejściowego, żeby się trochę ogrzała, albo żeby na nią deszcz nie padał. A ona wtedy układała się w kłębuszek w doniczce z kwiatkiem. I nigdy tego kwiatka nie uszkodziła. Widzę ją, jak wychodzi spod samochodu i biegnie za mną, albo siedzi w świetle otwartych drzwi od garażu, mądra i rozumna, bo kiedyś powiedziałam, Ogryniu - nie wchodź tam, bo jak Cię ktoś zamknie w tym garażu, to nie będziesz mogła się wydostać. I codziennie ją wspominam, to jest straszne, nie wiem czy kiedykolwiek będę mogła wyjść spokojnie z domu, bez płaczu i żalu po niej
