Zofia&Sasza pisze:Mam w domu wściekłego tymczasa. Gajeczkę. Ma trzy miechy i porusza się wyłącznie skokami (głównie bokiem) z ogonem jak szczotka do butelek. Oszalałym wzrokiem błądzi wkoło w poszukiwaniu potencjalnego obiektu ataku. Gryzie. Dotkliwie. Wsadzona do klatki drze ryja i demoluje wnętrze... Pomruczeć i pomiziać się jest łaskawa jak się zmęczy - czyli po 4-5 godzinach armageddonu.![]()
Przedwczoraj wracam z roboty - a tu niespodzianka.Kicia do rany przyłóż. Na kolankach się układa. Mruczy. Można pogłaskać bez obawy utraty palca. No nie ten kot. Po paru godzinach takiej idylli nastąpił zonk.
Gajeczka wstaje i... kuleje. Następnego dnia rano już w ogóle na łapce nie staje (nadal jest przemiła i rozmruczana) więc pędem do weta. Wrzód. Na nadgarstku. Antybiotyk i przeciwzapalne. Płukanie. Czyli zestaw standardowy.
Wieczorem kicia - jak widać - w duuużo lepszej formie:
- lata po ścianach przez 4 godziny
- gryzie Frodzia w ucho do krwi
- zwala z półki trzy tomy encyklopedii
- na koniec, zamknięta w klatce, wciąga do niej i zasikuje zrzucony przez inne koty świeżo uprany podkoszulek...
No, to tyle. Zdecydowanie mam dość
Mam taki klon w domu


Ja się pytam skąd te zarazy maja tyle energii?!