Już jestem. Wierzcie mi, ale dopiero znalazłam chwilkę, żeby zdać relację co u Mizki. Zajmowanie się nią nią jest bardzo czasochłonne. Dziś łącznie na samą Mizi poszło z pięć godzin. A mam jeszcze pięć rezydentów i dwa tymczasy, które ostatnio zaniedbuję. Dlatego wybaczcie, że dopiero teraz.
Rano dokładnie obejrzałam podłogę po nocy, wymiotów nie było, a miseczka z musem opróżniona. Możecie sobie wyobrazić jak się ucieszyłam. Dostała więc przeciwwymiotny
metoclopramid. Nie zwymiotowała go więc po kwadransie dostała na tarczycę
metizol i osłonową
famidynę. Następnie dałam w miseczkę musu. W ciągu minuty zwymiotowała. te dwie pastylki również. Odczekałam chwilkę i znów podałam ale na razie tylko
metizol. Znów odczekałam, wymiotów nie było. W międzyczasie zagotowałam siemienia. Zrobiłam z niego papkę z musem gourment, podałam strzykawką. Poszło ok 15 ml. Wymiotów brak. Później kota w samochód i do weta na antybiotyk w zastrzyku, dostaje
synulox. W domu dałam jej chwilę odpocząć. W międzyczasie skoczyłam na działki nakarmić bezdomniaczki i kupiłam gerberki.
Przed obiadem znów dostała przeciwwymiotny
metoclopramid i znów zmieszałam mus z ciepłym kleikiem z siemienia. Nie chce jeść go samodzielnie, więc podawałam strzykawkami. Zeszło 8 strzykawek po 5 ml. Wymiotów brak. Po raz pierwszy zjadła taką dużą porcję. Bałam się zmienić na gerberki, bo zachęcona bezwymiotnym sukcesem ładowałam w strzykawkę to co najbardziej się mi przy niej sprawdziło. Ale gerberki spróbujemy później.
Dziś został nam do podania jeszcze wieczorem
metoclopramid,
metizol i
famidyna, którą rano zwymiotowała.
Jest to czasochłonne, gdyż czasem w musie trafiają się drobne grudki kostne, które strzykawkę zatykają. I tak mam już kota zawiniętego w kokon do podania jedzenia, strzykawka w garści, a tu nic nie leci. Kota puszczam, opróżniam strzykawkę, pozbywam się kostki, znów ładuję strzykawkę, łapię kota, zawijam w kokon (bo mnie bije) i znów podaję papkę.
Nie można chwalić dnia przed zachodem słońca, ale dziś tylko jeden raz zwymiotowała
Jutro wstanę 0 4.30 żeby ponowić procedurę, bo później jadę do pracy. Moja mama jest już przyuczona do obsługo ,,Mićki", poda pastylki, jedzenie, zawiezie na zastrzyk. Ale to jutro. Bo później znów mam trzy dni wolnego.
A, i miała chęć się bawić. Słomką wodziłam jej po podłodze i z zainteresowaniem pacała łapką.
Rozmawiałam z Ewą i tak sobie myślę, że może dobrze że kicia jest tu przez jakiś czas na przechowaniu i pod kontrolą naszych wetów. Ewa dzięki temu ma czas na zaległe łapanki. Tej nocy do 3-ciej rano siedziała w piwnicy z klatką łapką i polowała na chorego kociaka. Nie udało się go złapać jak na razie. A poza tym była wykończona bezradnym patrzeniem jak Mizi praktycznie się wykańcza, a lekarze nie potrafią zdiagnozować choroby. Fajnie będzie oddać jej podreperowanego kota