A więc rano, po nocy było w pięciu miejscach zwymiotowane. W kuwecie siku i mała kupa, a więc coś tam do brzuszka doszło. Podałam pastylki. Po kilku minutach znów wymioty. Nie wiem, czy pastylki poszły dalej, bo zwymiotowała białą śliną i trudno tam było je zlokalizować. Później musiałam jechać na szkolenie, nie było mnie w domu pięć godzin, więc moja mama zaangażowana w leczenie, podała Mizi strzykawką ciepły kleik z siemienia. Jedzenie było w miseczce. W drodze powrotnej nakupiłam przysmaków kotce. Poprosiłam o najsmaczniejsze, najdroższe i zmusowane jedzonko. Gdy wróciłam pojechałyśmy do weta na zastrzyk, później do apteki po zamówiony lek. Mamy już wszystkie leki. W domu znów pastylki, kleik i jedzonko z miseczki. Znów wymioty. Rozrobiłam więc ciepły kleik z siemienia z musem i podałam strzykawką. Nie było wymiotów. Niestety taką metodą prób i obserwując coraz bardziej uczę się co kotce najbardziej służy i po czym nie ma wymiotów. W jedzeniu nie może być żadnej grudeczki, musi być idealna papka, wtedy nie ma wymiotów. Mizka nie chce takich paciek jeść samodzielnie, więc na razie będę to robiła strzykawką. Bo co z tego, że kupiłam jej smakowitą karmę, na którą się rzuciła i mruczała przy jedzeniu, skoro od razu zwymiotowała. To lepiej mniej smaczne, ale żeby doszło do brzuszka.
ASK@ pisze:Dają "wątpliwym" kotom gerberka miesnego z indora.Sama papka.Oprócz tego jeszcze inne z królikiem,kurakiem i indorem.
No jasne, jak mogłam zapomnieć o gerberkach. Jutro kupię
Ja wiem, że trzeba jeszcze cierpliwie czekać na działanie leków, za wcześnie jeszcze na ich skutek. To dopiero drugi dzień leczenia. Ale uwierzcie mi, okropnie się czuję, gdy widzę Mizkę, gdy przechyla głowę i zaczyna charakterystycznie szczękać zębami. Wiem wtedy, że zaraz będą wymioty. Okropnie się czuję bezradna, gdy patrzę jak ona się wtedy męczy.