Ja pytać mogę, ale niestety nie znam nikogo szukającego jamnika.

Ma swoje ogłoszenie na psich forach? Choćby
http://naszejamniki.pl/?
Ależ ten Kocisz do wielkie zwierzę! Wróciłam do domu i ledwo go poznałam, taki tygrys z niego wyrósł.

Puchaty, bezczelny, wszędobylski. I zabójczo przystojny. Wyjątkowo udał mi się ten kot.
Mama mówi, że taki wielki, bo dobrze odżywiony (przy czym gruby nie jest wcale!). Przy tej okazji muszę po raz kolejny BARFa polecić. Naprawdę fajna sprawa. Ściągnęłam sobie
Chatulowy Kalkulator BARFowy, kupiłam taurynę i Felini Complete - i już całkiem przyzwoite żarcie mogę kotu zrobić. Wystarczy mieć minimum wiedzy, wprowadzić w programik mięso i dodatki, jakie się posiada, i on sam gotowy przepis podaje. Ja większe mięsne zakupy robię raz na dwa tygodnie mniej więcej, przygotowuję mieszankę, mrożę odpowiednie porcyjki i zamrażam. Potem codziennie wieczorem do lodówki jedną wkładam i rano jest już rozmnożona i (po lekkim podgrzaniu) gotowa do podania. Bardzo wygodne i doskonale wiem, co mój kot je. Tyle że te porcyjki zawsze za małe jakieś... Niby już blisko 200g ma jedna, a jednak mama musi kota saszetką, rybą czy innym serkiem dokarmić w ciągu dnia, bo inaczej z głodu zmarłby biedaczek. W knedlach, zupkach i makaronie wciąż gustuje, a jakże.
A kontynuując temat jedzenia - wczoraj historię miałam dość straszną. Robiłam kotu zapas żarcia i zostały mi cztery kurze kości. Długie, z udek, ze sporą porcją mięsa, którego nijak nie mogłam zeskrobać. Szkoda było wyrzucać. Dwie mniejsze psom dałam (miękkie mi się wydawały, a psy pogryzły je dokładnie), jedną zostawiłam do zmielenia, a ostatnią, największą, chciałam specyfikować dla kota. Bardzo mi paskudnik przeszkadzał w pracy, więc zamknęłam go razem z tą kością w moim pokoju. Myślałam, że wylizanie jej do czysta zajmie go na trochę. Jakież było moje zdziwienie, gdy po 10 minutach z kości jeden smętny odłamek i trochę rozsmarowanego na parapecie szpiku zostało... Kot rozanielony, z uśmiechem od ucha do ucha. Mordkę sobie umył, pomruczał rozkosznie i z powrotem za rozbójnictwo się zabrał. Ja - poważnie przejęta wizją perforacji jelit - cały wieczór pilnowałam, żeby nikt mu brzuszka nie uciskał...
Dzisiaj z kolei wielki dzień - obrożę kotu kupiłam. Fioletową, Zoluxa, dokładnie taką jaką chciałam. Zlitowałam się nad kotem i dzwoneczek zdjęłam. Zawiesiłam za to adresówkę. Kot - o dziwo! - obrożę (z)nosi z godnością.

Z początku trochę się tą przywieszką bawić próbował, ale po kilku minutach dał sobie spokój. Bardzo elegancko wygląda. Fotki będę przy okazji, jak zrobię. Póki co kilka starszych mam.

Kot królem dżungli...

Paskud grudnika sobie upodobał i nie daje się z niego zgonić.

Tu pierwsze dni Kocisza i Grzanki razem. Znosiła go dzielnie, ale widać, co jej się śniło...

To już sama Grzanka. Czyż nie jest cudowna?

Tutaj z Wióreczką.

A to najnowsze zdjęcie (i jedyne aktualne). Dwie dziewczyny od Świadków Jehowy do nas przyszły, a kiedy z nimi rozmawiałam, kot najpierw na ramię mi wskoczył (budząc powszechny zachwyt), a potem na szafkę z butami się zapakował. I zejść z niej nie chciał. Czasem myślę sobie, że to nie jest szczególnie rozumne zwierzątko...
