Pozzolengo, zbudowany w IX – X w., obecna forma to w. XIII. Zaczniemy od końca, bo strasznie się namęczyłam, żeby zobaczyć go z jakiejś perspektywy, mniej więcej w całości. Pola kukurydzy, winnice i inne miejsca w które wjechałam albo usiłowałam wjechać, żeby tego dokonać, ale w mniejszym lub większym stopniu udało się.



Bardzo mnie zaskoczył, mimo wszystko spodziewałam się standardowego zamku

A wewnątrz zobaczyłam miasteczko



Można tylko pospacerować dwoma uliczkami wewnątrz murów, wszędzie proprieta privata, tam sobie najnormalniej w świecie mieszkają ludzie, w takim oto magicznym zupełnie zakątku. Bardzo, bardzo im zazdroszczę. Jedno mnie zmroziło i cokolwiek zbrzydziło niestety. Stanowczo nie chciałabym zobaczyć paskudnego pająka, który zbudował ten oto domek… już samo to co na zdjęciu mnie lekko sparaliżowało, a takich wstrętnych pułapek było na murach zatrzęsienie, brrr

A to już innego rodzaju zwierzątko, mieszkaniec zamku

Beddizzole, o tam nie było prosto, w sensie ogarnąć całość, to i pozostała nieogarnięta. Ale to kolejne urocze castello tym razem.


Lonato, il borgo, w ogóle Wam nie pokażę bo wstyd pokazywać. Zupełny brak przejrzystości powietrza, możliwość uchwycenia wyłącznie detali, nic w sumie nie widać. Ale odwiedzić warto. Kolejne urocze miasteczko.
Padenghe, kolejny w regionie antywęgierski castello.



A wewnątrz można sobie mieszkać, ehhh




Z zamku jest oszołamiający zupełnie widok na jezioro Garda, ale niestety wredna mgiełka zupełnie była niefotograficzna. I proszę bardzo, jeszcześmy nic nie kupili, a już się lekko zaczęliśmy na siebie z Justynem boczyć. Bo ja bym wybrała Padenghe na miejsce zamieszkania. Justyn zaraz się obraził i spytał – a co byś tutaj robiła? No co? Żyłabym pijac wino i patrząc na jezioro

Moniga, no i jak myślicie castello czy borgo? Nic właśnie, tym razem ricetto (od łac. receptum) no i bądź tu mądry i szukaj odpowiedników w języku polskim. Ten typ ufortyfikowanej przestrzeni charakterystyczny jest dla prowincji Brescia przede wszystkim i pojawia się w XII w. Generalnie czy wznoszone przez pana feudalnego czy przez wspólnoty wiejskie to wszystko oczywiście ma funkcję refugialną.



I największe tegoroczne rozczarowanie kulinarne. W mojej ulubionej knajpie, w moim ulubionym Sirmione. Już jadąc w kierunku Włoch myślałam sobie o najdoskonalej przyrządzonych mulach jakie w życiu jadłam. Niby proste, niby nic, a jednak. Czosnek, sól i pietruszka tak doskonale jakoś dobrane, że smak był jednym z moich niezapomnianych smaków. I do tego miejscowe białe i lekkie frizzante Lugana, ach i och po prostu. A w tym roku? Nic ciekawego, zupełnie jałowe. W zeszłym najpierw wzięłam sobie ostrygi, w zeszłym jeszcze obsługiwał mnie elegancki maître, który umiał powiedzieć mi skąd one są – co dla mnie istotne jest dość. Poza tym obsługiwana przez niego czułam się jak dama. A w tym roku kichająca i jeszcze niesympatyczna kelnerka, po włosku komentująca głośno do kolegi wszystkich gości, w zasadzie samych cudzoziemców. Gnocchi też były niesmaczne, jakieś takie ciężkie, gliniaste. Nie wiem czy to koniec sezonu czy po prostu knajpa schodzi na psy? Osobiście bardzo żałuję. Zdegustowanam.
A przed wejściem do zamku potworka jakiegoś postawili. Symbolika dla mnie dość niejasna, choć oczywiście można dywagować. Zupełnie nie rozumiem czego ten facet z chudymi pośladkami tak depcze nieszczęsną kobietę. Czy to protest przeciwko seksizmowi czy wręcz przeciwnie – kult jakowyś męskości, zwiędłej dość trzeba przyznać


Najciekawsze za tym panem. Fragment jednego z najpiękniejszych znanych mi zamków, a zbudowali go moi ulubieńcy, panowie della Scala. Widać też charakterystyczny element czyli blanki gibelińskie zwane u nas „jaskółczy ogon”. Blanków gwelfowskich jakoś nie stwierdzono nie wiedzieć czemu
