tabo10, gdyby chodziło tylko o zapach to nie byłoby żadnego problemu i nawet nie rozważałabym teraz tej kwestii - dobry żwirek, częste sprzątanie i neutralizator do kuwety eliminują koci aromat w 100%. Ale niestety mały zaczyna znaczyć, pryska (lekko, ale jednak!) na wejście do krytej kuwety, zabawki, dziś na posłanie (i to pomimo Feliwaya, który cały czas jest wetknięty do gniazdka). I to mnie martwi o tyle, ze znam z autopsji przypadki osób które nie wykastrowały/wysterylizowały kota bo uważały że jest za młody i potem znaczenie było już nawykiem nie do wyplenienia pomimo przeprowadzenia zabiegu. Wiadomo że jak się ma zwierzaki to zdarzaja się różne przypadłości zdrowotne i trzeba być przygotowanym na wszelkie, równieże niezbyt przyjemne niespodzianki i czynności. Jeśli czytasz wątek od początku, to chyba nie powinnaś mieć wątpliwości że jestem osobą świadomą, i nie boję sie wyzwań i przeciwności związanych z posiadanymi zwierzakami, ani ze nie jestem kimś, kto może w razie wystąpienia problemów zrezygnować z życia z ukochanym pupilem "bo zrobiło się ciężko". Mimo to, chyba nikogo nie powinno dziwić, że potencjalna wizja spędzenia kolejnych 20 lat w mieszkaniu dzień w dzień zasikiwanym przez kota nie jest mi specjalnie miła i jeśli jest możliwość jej uniknięcia to ją rozważam?

Co nie znaczy że kochałabym go przez to mniej albo chciała świadomie narazić na problemy zdrowotne przez zbyt wczesną kastrację, ale rzecz w tym, że na razie nie znalazłam dowodów na to że kastracja w młodym wieku jest niepodważalnie bardziej szkodliwa niż ta przeprowadzana u dorosłych osobników. Amerykańskie i hiszpańskie badania przywoływane w podanych przeze mnie źródłach potwierdziają raczej co innego. Dodatkowo, wykazują, ze małe koty lepiej znoszą narkoze niż dorosłe, a ja szczerze mówiąc do końca życia nie zapomnę nocy po kastracji Tikru, który z narkozy wybudzał się 10 godzin, a ja połowę tego czasu przeryczałam bo byłam pewna ze już się nie obudzi wcale i zapewnienia "że tak bywa, ze kot się długo budzi" lekarza z nocnego dyżuru do którego dzwoniłam co 30min, absolutnie nie robiły na mnie żadnego wrażenia

Fakt, ze to akurat nie była typowa sytuacja, bo Tikru musiał mieć kilka godzin po podstawowym zabiegu podaną ponownie narkozę - w drodze z lecznicy do domu wyjciągnął sobie i przegryzł węzełki i w efekcie musiał być ponownie operowany

Ale tak czy siak uraz do zabiegów pod narkozą mi pozostał... Zdaję sobie sprawę z tego, że hodowcy kastują raczej dla "zapezpiecznie rynku" niż ze względu na kota, ale już ASPCA, chyba trudno zarzucić taką motywację? Jak pisałam, na razie i tak nie ma o czym dyskutować, bo niczego na razie nie przesądzam, w przyszłym tygodniu idziemy na szczepienie i po uzyskaniu odporności zobaczymy jaka będzie sytuacja. Jeśli problem sikania nie nasili się, albo (co daj Boże!) zupełnie zniknie, to macie moje słowo, że do stycznia/lutego nawet w myślach nie wymówię słowa "kastracja"
A apropos wetki (nomen omen polecanje na forum), nie sądzę żeby lekarka która podczas ratowania Foczusia, specjalnie przyjeżdżała do niego do lecznicy, choć nie miała w te dni dyżurów i dzwoniła do mnie po 4 razy dziennie dopytywać jak sytuacja z małym, chciała teraz narazić go na szwank tylko po to żeby szybciej dostać 100zł

Zwłaszcza że sama rozważała wzięcie go do siebie na czas mojego wyjazdu, bo bała się stracić go na te 10 dni z oczu. Zresztą lecznica naprawde nie może narzekać na brak pacjentów, popołudniowe czekanie w kolejce 30-60 minut to tam norma. Poza tym sama wisze jej aktualnie 200zł za karmę dla psa i jak powiedziałam że doniosę następnego dnia, to uznała że nie ma potrzeby zebym się fatygowała, zapłacę przy szczepieniach Lucka w przyszłym tygodniu (czyli 10 dni po dokonaniu zakupu), więc raczej nie mają ciśnienia na "szybką kasę"
