Dzisiaj bezdomna koteczka trikolor poszła z panem do domku kilka ulic dalej. Nie wiem czy dobrze zrobiłam, kiedy dawałam jej jeść podszedł pewien pan w wieku 50-55 lat i spytał się czyja jest ta ładna koteczka. Odpowiedziałam, że nie ma domku, ja oraz dwie sąsiadki ją dokarmiają. Więc mnie prosił czy mogłabym mu ją dać powiedział, że będzie się nią opiekować, głodna też nie będzie bo gdzieś przy kuchni pracuje. Nie wiem dokładnie czy mnie nie kłamał, o koteczkę się bałam, że ją ktoś z tego osiedla otruje. Ludzie są straszni, bo 6 lat temu nie wiem czy z mięsem włożono truciznę na błąkające się koty / było ich chyba ze 4 lub 5/ czy poprostu komuś przeszkadzała moja dalmatynka. Została przez złośliwych ludzi otruta, ona była łakoma i wszystko odrazu łykała więc wieczorem chyba łykła taką porcyjke z skrzętnie ukrytą trucizną. Rano już nie było ratunku, suczka zdechła. Cieszę się, że moje kotunie nie wychodzą same z domu chyba, że ze mną do veta.

Pozostały teraz tylko te parkingowe koteczki bezdomne.
