Mulesia pisze:Shira.
Napisz więcej, bo nie mam siły przekopywać wątku.
Co jest kotu, co podejrzewają, jaka będzie diagnostyka ( jeśli wiadomo ) itp.
To cała historia w skrócie - kopiuję z wątku Neigh
" historia Bono wygląda tak:
Kiedy odszedł Gerard......tak właściwie wtedy uznałam że mam dość - że chcę już odejść, ze swoje zrobiłam. Ze wystarczy mi tych emocji. Co oczywiście nie oznacza minięcia zwierzaka w potrzebie na drodze.
Całe życie marzyłam o maine coonie. Całe życie marzyłam o rudym kocie. Nigdy nie miałam:-) Wszystko co rude wyadoptowywało się na pniu.......U mnie zostawały takie "spady adopcyjne". Było ich 3. Uznałam, ze stać mnie na wzięcie 4 kota i cichutkie odejście ze świata Miau.
Od Dalii dowiedziałam się, ze jest do wzięcia kot - w Poznaniu. Info o nim dostarczyła p. wet, u której Dalia bywa. Warunek postawilam jeden ( noo niby dwa ) - że ma być zdrowy. Bo nie stać mnie ani psychicznie, ani fizycznie ani finansowo na przygarnięcie chorego kota. Po roku walki z Gerardem........miałam dość. Noo i chętnie żeby to był kocur, bo mam w domu 3 baby........
Płeć, wiek, reszta nieistotna.
Pani wet zadzwoniła - powiedziała, ze kotka leczyła, ze trafił do niej w bardzo złym stanie, ale już jest ok. Że nie jest chory na nic poważnego ani przewlekłego, ze brakuje mu jedynie ciepła i miłości. Skontaktowała mnie z właścicielką.
Właścicielka okazała się nie być właścicielką a jedynie osobą, która pośredniczyła w adopcji kota z Warszawy do Gdańska. Bo kiedy Bono został z hodowli wycofany to ta właśnie osoba znalazła mu dom u starszej pani. Starsza pani miała kota totalnie zaniedbać. Wiec osoba posrednicząca w adopcji kota odebrała, wyleczyła i szuka domu.
Trudno mi wprawdzie było zrozumieć dlaczego 3 letniego papierowego maine coona wyadoptowuje się jakiejś starszej pani, która "pieniążków na jego utrzymanie nie miała". Podczas gdy taki kot z pocałowaniem ręki by znalazł 50 domów w Wawce. Ale nic to.......Bywa.
No dobra podjęłam decyzję o adopcji. Stawiając jeden warunek - zostanie podpisana oficjalna umowa - zrzeczenie kota itp. Zadnej tam takiej wolnoamerykanki. Ponieważ starszej pani kot został oddany "na gębę". Oficjalnie nadal był własnością p. hodowczyni. Ba figurował na stronie jako pełnojajeczny reproduktor.
Ja chciałam miec sprawę czytelną. Jeśli adoptuję kota to jest mój. A nie niby mieszka u mnie, ale jest czyjś.......ktos tam dysponuje jego rodowodem itp. A co zrobię jeśli za jakiś czas pani hodowczyni się u mnie zjawi mówiąc, ze osoba, która mi kota oddała praw do niego nie ma.........i generalnie to kot jest jej.........
Spotkałam się wiec w Wawie z hodowczynią kota - umowy zostały podpisane.Zrzeczenia też. Mam.
Wtedy też zapytałam o powod wycofania z hodowli. Dowiedziałam się o spadkach odporności po kryciu.
Kot przyjechał. Odebrałam go w Wawie - na zasadzie wniosłam transporter - z transportera do transportera przepakowano kota. Zdziwiona jego chrapliwym oddechem - zapytałam. Dowiedziałam się "on tak ma". I jest to efekt podawania na zapas antybiotyków przez hodowczynie, u której się urodził. Ma "tak" od zawsze i nie ma się czym przejmować.
Ok nie przejmowałam się dzień.........dwa ...........trzy. Czwartego uznałam, ze dość. To, ze kot przyjechał nieodrobaczony i nieszczepiony....to można uznać, ze ok......Jak ktoś uznaje takie normy.......
Wkrótce jednak zaczęły się schody. U kota zaczęto podejrzewać wszystko - łącznie z niewydolnością krążenia - kardiomiopatią.
Zostały zrobione zdjęcia rtg. Moja p. wet zaleciła badanie serca. Usiłowałam otrzymać poprzednie wyniki. Po długich zmaganiach z byłą właścicielką okazało się, ze badania owszem zostały zrobione, ale nigdy ich nie odebrano - bo za nie nie zapłacono. Wcześniej skontaktowałam się w wetką która te badania robiła...........odpowiedziała oburzonym maile pt "takie załatwienie sprawy przez panią X uważam za skandaliczne"
W miedzyczasie okazło się, ze jestem zadymiarą szukającą dziury w całym. Chodzę po lekarzach to w końcu coś znajdę.........A generalnie to kot mógł lata chorować i nikt mógł tego nie zauważać. Tiaaa
Najwyraźniej i ja i weci u których bywam mają inne pole widzenia.
Z Bono było z dnia na dzień gorzej - nasilający sie wyciek ropny. Wizyta u dr. Niziołka potwierdziła, ze kot ma wprawdzie zdrowe serce, ale jest ciężko/letalnie/nieuleczalnie chory. By podjąć się próby leczenia potrzebna jest diagnostyka............droga.
I tak o to został mi oddany zdrowy kot - z podejrzeniem miliona chorob..........Pytałam czy jest mozliwe, żeby ta choroba przebiegała bezobjawowo. Nie, nie jest możliwe.
Zapewne kot smarkał całe życie. To były te wspominane "spadki odporności". I pewnie realny powód wycofania z hodowli. Dlaczego go nie leczono? Bo wet powiedział że wszystko ok?
Przepraszam, ale takie bajki to moze opowiadać 5 letnie dziecko, a nie osoba, która ma kontakt z kotami. Jak wet nie umie postawić diagnozy to się zmienia weta. A nie wierzę w to, zeby ktoś kto prowadzi hodowlę nie znał dobrych wetów. Nie ma się pieniędzy na leczenie? To się nie zakłada hodowli.
Dowiedziałam się także, że jak kota mogę oddać. I to w sumie było jedyne co mi zaproponowano. Zwrot. Tyle, ze jakoś mi trudno uwierzyć, ze tak by bylo lepiej. Lepiej dla kogo? Dla kota? By się go elegancko z dobroci serca wyadoptowało jakiemuś panu, który by np. uważał, ze kot się sam wyzywi. Czy też lepiej dla tych wszystkich, którym byłoby wygodniej przyjąć wersję "bo nic nie wiedziałyśmy bidne sierotki, on tak sobie smarkał i smarkał - ale on tak ma - i lekarze też tak mówili, ze on tak ma".