Dzisiaj odebrałam telefon od znajomej karmicielki z opisanego w tytule rejonu - po 11 miesiącach milczenia. Na święta jedne, drugie, w międzyczasie nie odbierała telefonów, powoli założyłam, że coś jej się stało, szczególnie, że jest starsza od moich dziadków. Pani W. radośnie oznajmiła, że z 3 kotów zrobiło się kilkanaście, w tym 4-5 ok. dwumiesięcznych kociąt urodzonych przez kotkę, której miała podawać Promonvet. Nie podawała, gdyż część roku spędziła w szpitalu, o czym nie poinformowała mnie, "nie chcąc mnie fatygować". Tłumaczyła się też moją pracą magisterską... obronioną 1,5 roku temu. Teraz stwierdziła, że nie stać jej na karmienie rosnącego stada i wypadałoby towarzystwo pokastrować.
Kotów dorosłych jest między 7 a 15 (:roll:), najważniejsza jest ta płodna kotka- krówka z czarną plamą na nosku. Sama ją bezskutecznie próbowałam złapać i podjęłam decyzję o promonie... podobno 2 kocury i być może jedna kotka są ciachnięte. Koty nie podchodzą do człowieka.
Sama tego nie ogarnę

jakieś 20 dni w miesiącu po pracy (ok. 18-19) mogę podjechać i pomóc łapać, p. W. twierdzi, że karmi 2x dziennie, ale koty przychodzą tylko ok. 6-7 rano (:twisted:). Jakby co, jeżdżę na 9 do pracy na Służewiec. Klatek ani autka nie mam, p. W. deklarowała się dołożyć do zabiegów jak nie będą w Koterii, Kasa Kastracyjna też pomoże. Chętnym pomóc służę namiarami na p.W. i opisem miejsca.
z tradycyjnym: POMOŻECIE?
