Nie mogę się opędzić od rozważań, czy dzisiejszy dzień to kompletne fiasko, czy ubaw po pachy.
Z wrodzonym optymizmem uznam chyba że jednak ubaw po pachy, bo fiasko to takie nie do końca.
Spędziliśmy u Doc 5 godzin i to wcale nie przez korki...
Jeszcze w domu zarządziłam karcer nosiłkowy, coby kocisko moczu odpowiednią ilość skumulowało. A że Mbati nie był skory do współpracy na trzeźwo, więc dostał w gabinecie znieczulacz lekki.
W trakcie znieczulania siedział w nosiłce, a na stół trafił Torque. Założenie sondy poszło gładko. Zatrzymanie sondy w miejscu, w którym powinna się znajdować - już gorzej. A założenie kołnierza spowodowało, że kot dostał ataku paniki. Po dłuższej chwili udało się uspokoić kota, zatrzymać sondę tam gdzie trzeba [w tym celu Torque ma wygolone czółko

].
I kiedy zadowoleni z siebie [Doc, Konrad-stażysta i ja] zwróciliśmy się w stronę Mbati okazało się, że z nosiłki wylał się nie tylko dobrze znieczulony ale i kompletnie zasikany 6kg kotecek.
Nic to. Niezrażeni i pełni zapału zainstalowaliśmy kotu wenflon, pobraliśmy krew i podłączyliśmy kroplówkę, żeby kotu pęcherz się wypełnił. No i tak kwitłam sobie z godzinkę, coby kocisko znowu cosik uzbierało.
Po godzince Doc uznał, że możemy się przymierzyć ponownie. Kolejne podejście wymagało użycia USG, bo tłuszcz na brzuchu uniemożliwiał dobre uwypuklenie pełnego pęcherza. Niestety, pierwsze nakłucie nie powiodło się, a przy drugim rozłożony na plecach wiotki Mbati ponownie postanowił... się wysikać, celnie trafiając w Konrada-stażystę.

Ostatnim przebłyskiem refleksu podstawiłam pod strumień pojemniczek z nadzieją, że uda mi się ocalić choć szczątki cennego płynu.
Kiedy dojechałam do labu, z błaganiem w oczach zwróciłam się do laborantki, pokazując jej smętne resztki moczu Mbati: `czy z tego może da się posiew zrobić?` Pani popatrzyła i powiedziała: `można by spróbować ale to... do 11 trzeba, bo wysyłamy poza`. AAAAAAAAAAAAAAA....
Wiedział! po prostu wiedział, no!!!!
Ukoronowaniem dzisiejszego wypadu była oczywiście sonda.
Ogarnęłam. Rozrobiłam Conva dla Torque i zapodałam 15 ml, bo Doc mówił, żeby po troszku co dwie, trzy godziny. Torque w trakcie podawania robił to, co zwykle robią koty karmione przez sondę - na jego kociej twarzy, pod wygolonym czółkiem wykwitł wyraz szczerego zadowolenia okraszonego bezbrzeżnym zdziwieniem.
Ja też byłam zadowolona. Dopóki nie wróciłam z krótkiego spaceru z psem.
Pierwsze o co potknęłam się w progu po powrocie była... sonda. Sama. Bez kota. Kot zaś, zawadiacko potrząsając przyklejonym do wygolonego czółka plasterkiem pomrukiwał na mój widok i zagadywał radośnie.
Gooopek.

Nie skojarzył, że to zadowolenie, które przejawia to efekt napełnionego przez sondę brzuszka. Wniosek. Nie ma sondy - nie ma zadowolenia.
No dobra.
To było fiasko. Kompletne fiasko...