forum podczytuje od dluzszego czasu i dowiedzialam sie naprawde mnostwa waznych rzeczy, za co wszystkim ja i moje kociaki bardzo dziekujemy. Jako, ze nie mam zwykle niczego ciekawego do powiedzenia nigdy nie resjestruje sie na forach - ale teraz bardzo potrzebuje rady, a nie znalazlam niczego mimo przekopania forum i internetu w ogole.
Do rzeczy - moj kociak, urodzony pod koniec czerwca tego roku, byl sobie szczesliwym, zdrowiutkim kotkiem, nie wykazujacym zadnych niepokojacych objawow - do wczoraj. Rano bylo wszystko OK, zachowywal sie jak zwykle, zjadl, pobawil sie, pospal, znow sie pobawil i nagle, kompletnie bez zadnego ostrzezenia, zadnych wczesniejszych objawow, albo widocznego powodu dostal jakiegos ataku.
Trzy przerazliwe mialki i cisza, siedzial na podlodze i nie reagowal na bodzce, byl dosc sztywny po podniesieniu, postawiony na podlodze zrobil kilka krokow i usiadl w takiej dosc nienaturalnej, przykurczonej pozycji.
Potem stracil kontrole nad zwieraczami, najpierw bylo siku, a po kilku minutach kupal.
Zrenice mial rozszerzone, a trzecia powieka zamknieta prawie do polowy. Oczywiscie w polowie akcji moj TZ juz dzwonil o wizyte u weterynarza. U weterynarza okazalo sie, ze zrenice nie reaguja na swiatlo. Cala droge do weterynarza kociak przesiedzial skulony i sie nie ruszal, tylko czasem trzasl sie, ale nie bardzo, tak, jak normalnie z zimna. Jezyczek byl troche wysuniety, ale nie zauwazylam, zeby sie slinil, byl dosc sztywny, balam sie go ruszac, a glowe mial opuszczona.
W drodze znowu bylo siku i troche kupki.
W poczekalni i potem podczas badania byl bardzo pasywny, prawie nie zmienial pozycji, tylko czasami zastygal w jednej z wysunietymi pazurkami i drzal. Mial nizsza niz normalnie temperature. Wetka nie wiedziala, co mu jest, straszyla nieodwracalnym uszkodzeniem ukladu nerwowego i ze bedzie tylko gorzej, maly zostal na noc na obserwacji pod kroplowka. Dostal tez diazepam i antybiotyk "prewencyjnie", co wedlug mnie moze przyniesc wiecej szkody niz pozytku, ale akurat o to nikt nas nie zapytal - zreszta pewnie bym sie zgodzila, bo w koncu co ja tam wiem, a zalezalo nam tylko, zeby go ratowac.
Podobno wieczorem maly mial atak, ktory przez telefon byl okreslony jako niewielkie drgawki, a dzis juz byly to "konwulsje" (mowa o tym samym ataku) po tym, jak probowal skorzystac z kuwety.
Dzis rano dostalismy telefon, ze maly ma sie dobrze, mialczy na cala lecznice i wspina sie po klatce

Dostalismy wlewki diazepamu w razie, gdyby znow mial atak i clindamycin w kapsulkach do podawania 2x dziennie - profilaktycznie - czy to w ogole ma sens? Nie chce samowolnie odstawiac, ale nie widze sensu faszerowania go tym.
Wetka nie wie, co mu jest. Stawiala teorie tylko po to, zeby zaraz powiedziec, dlaczego mysli, ze to jednak nie to. Byla bardzo zdziwiona naglym wystapieniem objawow, a chyba jezcze bardziej szybkim polepszeniem stanu.
Zalecila cala mase testow (w tym takie, ktore mialyby sprawdzic obecnosc czegos, co uznala za niemozliwa przyczyne) i wszystko pieknie, tylko, ze jestem w UK, a niektore z tych testow kosztuja podobno w okolicach £1000. Zwyczajnie nas nie stac, juz ta wizyta byla duzym obciazeniem, ale zrobie wszystko, co w mojej mocy, zeby kotek byl zdrowy - stad moj post.
Czy ktos spotkal sie z czyms takim?
Jakie badania bylyby tu najbardziej wskazane?
Czy ktos moze polecic dobrego weterynarza w Birmingham?
Dziekuje wszystkim, ktorzy przebrneli przez moj przydlugi post.
Chetnie odpowiem na wszystkie dodatkowe pytania.