Super
kocham te psikusy forum, kiedy robisz wyślij i posta wysyła w kosmos
Po wizycie na komisariacie, gdzie dyżurny śmiał mi się w twarz, a dzielnicowego juz nie było, podjechałam jeszcze raz pod panią B. mając nadzieję, że syn przejął klucze od matki na mieście, wrócił i zechce mi oddać Lucjana.
Teraz już wiedziałam, że nie czekam, żeby go zobaczyć, ale żeby go odzyskać.
W domu nikogo nie było, ale zadzwoniła pani B. z pytaniem, czy jeszcze tam jestem (pewnie była w pobliżu i chciała się upewnić, czy droga wolna).
Odparłam, że owszem, nie dodając, że w między czasie wyskoczyłam sobie na komisariat, bo tę armatę chciałam sobie zostawić na najgorszy moment.
Wtedy znowu usłyszałam, że mam odejść, że syn się skarży, że go nękam i że gdyby ona zadzwoniła po straż miejską, to wyprowadzono by mnie siłą
(i pewnie w dybach), bo ona ma tam znajomości. (charakterystyczne, ze menele zawsze powołują się na znajomości w kręgach służb mundurowych

)
Zapytałam, dlaczego syn, skoro czuł sie przeze mnie nękany, stał ze mną przez godzinę i opowiadał o sytuacji rodzinnej.
Lekko się zapowietrzyła, ale stwierdziła, że to kłamstwo, bo średni syn ma klucze i to nieprawda, że komplet jest tylko jeden. Na moje pytanie, dlaczego zatem starszy syn jest z nią umówiony za godzinę, zeby mu przekazała klucze wpadła w furię i znów zaczęła wrzeszczeć.
Najpierw, że jej dupę zawracam, a ona jest przecież tak okropnie zajęta, potem, że nie przyjdzie i najmłodszy syn też nie, bo obydwoje nie przebywaja tam, gdzie ja czekam i jeszcze kilka innychwrzasków, otym kim jestem, ze ja tak nachodzę.
Kiedy brała oddech stwierdziłam, że kota dawałam po dopiekę jej i Damianowi, więc skoro tu nie mieszkają, to moze by mi go oddała, bo o jakiej opiece można mówić, kiedy wpada do domu raz na tydzień.
Na to ona, ze starsi synowie ...., na to ja, że starsi synowie maja gdzieś kota i chcą go oddać, byle tylko przyniosła klucze - wtedy dostała amoku - własne pomioty ją zdradziły - tej partii wrzasków nie pamiętam już dość dobrze, szczególnie, że skupiałam się wtedy usilnie na zachowaniu oddechu oraz jakiej takiej akcji serca
Na koniec usłyszłam, że skoro jestem sfiksowana na punkcie kotów, to mam go sobie zabrać, ale ona teraz mi będzie dyktować warunki (tak jakby dotychczas było inaczej) i że ja się będę musiała dostosować. Powiedziałam, ze dobrze, dostosuję się, zatem o której mi kota wyda. Padlo niesmiertelne stwierdzenie o "po niedzieli", ale powiedziałam, ze to niemożliwe, że albo czekam na kota jeszcze dziś, albo przyjdę następnego dnia.
Po kolejnym ataku wrzaskliwych wymówek, gróźb i inwektyw usłyszałam, że po kota mam przyjść w sobotę między 10-14.
Oznajmiłam, że będę punktualie o 10tej.
Na co pani B. wzięła głeboki oddech, wyhamowała i wrednym tonem zapytała "a co mi pani zrobi, jak kota nie oddam? no co mi pani może zrobić?"
Usiłowałam jej wytłumaczyć, ze przecież zgodziła się kota oddać, bo jestem sfiksowana na jego punkcie i nie ma czasu się nim opiekować, więc po co te przepychanki, na co usłyszałam, ze ona mi kota nie odda, bo ja urażam jej godność (!!!), sugerując, że kotu dzieje się krzywda, a przecież on ma super i ślicznie wygląda.
Odpowiedziałam, że nigdy nie mówiłam, że Lucjanowi dzieje się krzywda, albo, że źle wygląda bo przecież nie chce mi go pokazać.
Na co ona, już zdecydowana, że kota mi nie oda, bo nie i bo nic jej nie mogę zrobić, acha!
Zanim rzuciła słuchawką zdążyłam ją zapytać, czy wie co to jest Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami.