A swoją drogą nic, drogie dziewczęta, nic nie wiecie o wqrwieniu. No nic a nic
Nienawidzę, nie jadam, nie przyswajam keczupu. A fuj jakie paskudne. I oto diabeł zapewne mnie podkusił, tak, zły to musiał być we własnej osobie. W szale przetworów albowiem, szaleństwo mnie jakieś ogarnęło albo inny obłęd i uznałam, że keczup w domu robiony nie będzie ohydnym, czerwonym farbowanym płynem. Znalazłam przepis, zaintrygował mnie skład, uznałam, że to będzie to.
Przez 1 dzień latałam jak głupia po mieście, cudów dokonywałam, żeby znaleźć świeży estragon - tak, z nim było najtrudniej. Inne wypasione składniki dostałam bez aż takiego trudu, co nie oznacza - łatwo.
Przez kolejny cały dzień przygotowywałam półprodukt, konstruowałam woreczki przyprawowe, wiązałam świeże zioła, podpiekałam paprykę

aby dzisiaj przystąpić do działań głównych. Też nie był to spacerek na luzie, o nie.
Efekt jest ohydny - kwaśno słodki, no taki sobie keczup, jak to keczup. Konsystencję ma jedynie przyjemniejszą niż fabryczny. I teraz chciałabym kogoś zabić, rozwlec końmi, odjąć członki, spalić, wyrwać język i wyłupić oczy, i tysiąc innych pożytecznych i sympatycznych czynności wykonywanych gdy jesteśmy wściekli
3 dni roboty (liczę też te zakupy długotrwałe) i mam to za chwilę wylać do kibla z potępieńczym wyciem?
Zaiste, powiadam Wam, o wqrwieniu nie wiecie nic