W ubiegłą sobotę wieczorem, wołana na noc Milka, jak zwykle w podskokach przybiegła przez trawy. Energicznie wskoczyła na brzeg wanny, domagając się puszczenia strużki wody, bo tak najbardziej lubi pić. Odkręciłam wodę i, czekając aż kotka się napije, zauważyłam, że na brzegu wanny widać niewielkie plamki krwi. Zorientowałam się, że lewa tylna stopka Milki krwawi

. Oczywiście przyjrzenie się nóżce z bliska okazało się niemożliwe, bo jej właścicielka wzięta na ręce wiła się jak piskorz

. Odpuściłam. Milka upakowała się przy mnie w łóżku i, zanim zasnęła, pilnie wylizywała stopę.
W niedzielę rano zwlokła się do miski wyraźnie oszczędzając nogę, po czym zakamuflowała się w koszu na bieliznę i tam praktycznie przespała dzień. Udało mi się jedynie podejrzeć, że ma trochę rozciętą środkową poduszeczkę i że stopka jest lekko opuchnięta. Przemyłam jej chore miejsce rivanolem, sama zyskując przy okazji rany cięte na ręce

i postanowiłam poczekać spokojnie do poniedziałku.
Wczoraj kot nadal łaził na trzech nogach, a opuchlizna niestety utrzymywała się. Po porannej konsultacji telefonicznej z naszym wetem, nabyłam i zaaplikowałam pacjentce zastrzyk z antybiotykiem i środkiem przeciwzapalnym oraz postanowiłam wziąć sobie w firmie dzień opieki nad kotem

. Bałam się, że gdy zawarty w środku przeciwzapalnym steryd zacznie działać, moja kocia wiercipięta zacznie skakać po meblach i zrobi sobie jeszcze większą krzywdę.
Tak jak przewidywałam, koło południa Milka cudownie ożyła. I od razu zaczęło się darcie pyska pod drzwiami – JESTEM JUŻ ZDROWA, OTWIERAJ NATYCHMIAST, WYCHODZĘ! Oczywiście nieważne, że na trzech nogach

. Po godzinie miaukolenia i upartego drapania w balkonową szybę, poddałam się i wyniosłam rekonwalescentkę na rękach na łąkę przed domem. Miałam wrażenie, że jak tylko poczuła trawę pod łapami, od razu poczuła się lepiej

. Dobrą godzinę siedziałyśmy sobie na łące. Milka niuchała kwiatki, łowiła uszami otaczające nas dźwięki i obserwowała okolicę:



Dzielnie próbowała spacerować, ale chora łapka bardzo w tym przeszkadzała, więc szybko się męczyła i polegiwała. Gdy uznałam, że wystarczy już tego wysiłku, bez protestu dała mi się wziąć na ręce i zanieść do łóżka. Pomruczała, pomruczała, schowała się pod kocykiem i spała do wieczora:

Zostawiła te tylne łapki na wierzchu jakby sugerowała:
Podmuchaj tę chorą od czasu do czasu, dobrze? To na pewno pomoże
Dziś po powrocie z pracy też zabiorę ją na krótki spacer, ale do jutra musi posiedzieć w domowym areszcie, bo rano widziałam, że jeszcze oszczędza tę chorą łapinę. Kiedy pozwoliła mi się jej bliżej przyjrzeć, okazało się, że oprócz przeciętej poduszeczki ma lekko wybity środkowy pazur

. Nie wiem co robiła, że ta łapka taka biedna... Skoczyła z czegoś wysokiego? Zaklinowała gdzieś łapę i potem ją wyszarpnęła? Mimo tego, że Milka jest cholernie kontaktowa, tego akurat mi nie opowie
