Eh.. czekam na powrót humoru.
A poza tym, to dziś mam trudny dzień.
Zaczęło się od pobudki.
Miałam dziś rano jechać z Mamą do lekarza. Nastawiłam dwa telefony na budzenie o 6.40, bo umówione byłyśmy o 8.30, a chciałam spokojnie zrobić, to co zwykle robię przed wyjściem.
Wstałam przed budzikiem

, ciemno jak w d..., dałam kotom jeść i nie patrząc która to na osi, położyłam się na powrót. No przecież w nocy nie będę wstawać.
Zdążyłam przymknąć oczy, telefon!!!

Moja Mama dzwoni!
Myślę sobie- jak nic kombinuje, by tę wizytę odwołać.
Odbieram i słyszę: "Noooo!! Gdzie ty jesteś??!!"
ja -

- "W łóżku."
Mam - "Jest 8.50 i ja czekam".
ja - " O k...!

Za pół godziny jestem!! Do 10-tej zdążymy!

"
Coś tam umyłam, coś tam ubrałam i jadę i jadę, i jaaadęęę!!
Ulewa, że wycieraczki nie nadążą wody zbierać.
Światła przy Konstantynowskiej zepsute.
Korek na Al. Unii.
Ciągle się jeszcze nie poddaję!!!
Drewnowska pod wiaduktem totalnie zalana! Kto mądry zawraca.
Iwonka głupia, to jedzie dalej.
Do Mamy dojechałam o 10-tej. Zadzwoniłam do Pana dr. i przełożyłam wizytę.
Czemu te telefony nie dzwoniły nie wiem.
Nastawiłam budziki dobrze. Niemożliwe bym je wyłączyła, bo wtedy leżałyby w łóżku ze mną. Leżały równiutko ułożone na stole i nawet Kaszmir żadnego nie zrzucił.

Może ja datę powinnam w nich sprawdzić.
Obsuw czasowy kładł się ciemnym cieniem na resztę dzisiejszych spraw do załatwienia i zrobienia.
Dopiero jak sprzątnęłam kocie kible, atmosfera nerwowości trochę mnie opuściła.
Zaraz idę spać, bo wyrwana dziś zostałam w środku nocy.
